"Finał", "weryfikacja", "być albo nie być" - tak hiszpańska prasa zapowiadała wtorkowy mecz FC Barcelony z FC Porto w Lidze Mistrzów (Więcej TUTAJ). Kolejna porażka mogła wpędzić Barcę w olbrzymie kłopoty. Sportowe, wizerunkowe i ekonomiczne.
Porażka groziła trzecim z rzędu (!) odpadnięciem z Champions League już po fazie grupowej - Duma Katalonii nigdy czegoś takiego nie przeżyła. Ponadto, wynik spotkania ze Smokami był istotny przed zbliżającym się dwumeczem w lidze z Atletico Madryt i Gironą.
Barcelona potrzebowała zatem starego, dobrego Roberta Lewandowskiego i jego bramek jak nigdy wcześniej. Pisaliśmy o tym TUTAJ. I, owszem, dostała - co piszę z bólem serca - starego "Lewego"...
ZOBACZ WIDEO: Co Polacy myślą o reprezentacji Polski i Michale Probierzu? "Oglądałem. Źle zrobiłem"
To Polak dotąd nosił swoje zespoły na barkach, a teraz sam został wniesiony do 1/8 finału Ligi Mistrzów niczym w lektyce. Przykro było patrzeć na jego występ. Był zdecydowanie najsłabszym zawodnikiem swojego zespołu.
Tak oceniły go algorytmy SofaScore.com i innych analitycznych systemów. A jeśli do kogoś "czucie i wiara silniej mówi niż mędrca szkiełko i oko", to fatalne noty wystawili mu też dziennikarze (Więcej TUTAJ).
Miał być bohaterem, "pogromcą Smoków", a był halabardnikiem. Nieznaczącym statystą. Gdyby Barca grała w "10", nikt nie widziałby różnicy. Z drugiej strony, momentami zachowywał się wręcz jak piąte koło u wozu. I to kolejny taki mecz, bo podobnie nieporadnie grał choćby w weekend z Rayo Vallecano (1:1).
Zbigniew Boniek mawia, że Lewandowski nigdy nie był problemem reprezentacji Polski - był problemem dla rywali Biało-Czerwonych. Wszystko jednak płynie i (utracona bezpowrotnie?) forma "Lewego" być może staje się kłopotem i drużyny narodowej, i Barcelony.
Kto wie, czy zarządzanie Lewandowskim (zarówno krótko-, jak i długoterminowe) nie będzie największym wyzwaniem w dotychczasowej karierze Xaviego. Przed Barcą arcyważne mecze z Atletico i Gironą, a "Lewy" - mówiąc delikatnie - nie pomaga.
Posadzenie na ławce piłkarza o takim statusie będzie dla niego policzkiem. Z drugiej strony, sam się o to prosi. Rok temu czuł się w Barcelonie jak w Disneylandzie. Był liderem, tryskał dobrą energią, zarażał nią innych. Dziś ma nową, nieznaną dotąd twarz.
Kogoś styranego życiem, kto tylko czeka, aż osiągnie wiek emerytalny, żeby rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady. A jego aura oddziałuje na otoczenie. Więcej ma do powiedzenia poza boiskiem niż na nim. Nie sądziłem, że kiedyś dożyjemy takiego Lewandowskiego, ale zły sen się spełnia.
W swojej dziedzinie Lewandowski osiągnął mistrzostwo, a dobrze wiemy, że gigantom trudno pogodzić się z przemijaniem i utraceniem swojej wielkości. Nie zauważają tego, nie akceptują, przez co stają się karykaturami samych siebie. Im szybciej sobie uświadomimy, że czas "Lewego" mija (minął?), tym więcej rozczarowań sobie oszczędzimy.
Ktoś powie, że Lewandowski przecież jest najlepszym strzelcem Barcelony i o czym ja w ogóle piszę. Ale nie sprawdzimy już, jak na jego miejscu w tym sezonie grałaby inna "9". Wiemy natomiast, że "Lewy" nie jest niezastąpiony, co brutalnie w Bayernie pokazuje Harry Kane...
Kilka lat temu Lewandowski dosiadł się do stolika, przy którym siedzieli Leo Messi i Cristiano Ronaldo. To było nieprawdopodobne osiągnięcie. Polska piłka na swojego przedstawiciela w elicie czekała cztery dekady.
Problem w tym, że ci panowie opuścili już lokal, "Lewy" został sam, a zabawa trwa gdzie indziej. I Polak nie został na nią zaproszony. Przez całą karierę marzył o Złotej Piłce, a te myśli były uprawnione, ale na koniec pięknej kariery staje się kulą u nogi. Złotą, ale jednak.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty