Mecz FC Barcelony z Atletico Madryt to był dla nas kolejny odcinek sagi piłkarskiej pt. "Czy Lewandowski się odblokuje". Dyskusja trwa w najlepsze i jej końca nie widać. Jedni są przekonani, że kapitan naszej reprezentacji tylko trochę się zaciął, że to chwilowe. Że zaraz się odblokuje. Druga strona - mniej przychylna Robertowi - jest przekonana, że do żadnego odblokowania nie dojdzie, bo "Lewy" się nie zaciął, tylko się skończył. Definitywnie.
Jaka jest prawda, nikt z nas nie wie i pewnie szybko się tego nie dowiemy. Snucie zbyt daleko idących wniosków po niedzielnym meczu byłoby nierozsądne, no ale jednak jakieś kolejne argumenty do tej gorącej dyskusji to spotkanie nam przyniosło. Wiadomo było, że mecz z Atletico będzie dla Roberta trudny.
Spotkania z drużyną Diego Simeone są jak zderzenie z przyczepką wypełnioną złomem - musi boleć. A że "Lewy" jest ostatnio w słabszej formie, także fizycznej, to przewidywania przed niedzielną konfrontacją na Estadi Montjuic były takie, że nasz napastnik sztycha nie zrobi.
Lewandowski gola nie strzelił. Okazji miał kilka, a najbardziej żal tej z końcówki spotkania, kiedy zdołał już posadzić rywala na czterech literach, ale fatalnie spudłował.
Trener Barcelony Xavi prawidłowo zdiagnozował problemy Roberta i otwarcie mówił przed niedzielnym meczem, że Polak potrzebuje lepszego "serwisu", czyli większej liczby podań w polu karnym.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co tam się działo! Oprawa godna finału
Po meczu z Atletico Robert narzekać na "serwis" nie ma prawa. Już w pierwszym kwadransie miał przynajmniej trzy dobre okazje do strzelenia gola. Znajdował się w sytuacjach bramkowych, ale brakowało tego, czego ostatnio ciągle brakuje: skuteczności.
A to źle przyjął piłkę, a to niecelnie główkował, a to podjął niewłaściwą decyzję, a to się jakoś inaczej pogubił. Niestety, im rzadziej będzie wykorzystywał dobry "serwis" od kolegów, tym będzie go miał mniej. A "serwis" dla Polaka zawsze był kluczowy.
Kiedy latem 2008 roku Lewandowski opuszczał Znicz Pruszków, miał dwie bardzo realne opcje transferu do kolejnego klubu: mógł wybrać Legię Warszawa lub Lecha Poznań. Ze swoim ówczesnym managerem Cezarym Kucharskim zastanawiali się, który wybór będzie bardziej korzystny dla rozwoju kariery młodego napastnika.
- Wiesz, w Legii mają tego Chinyamę w ataku. On gra bardzo samolubnie, jak dostaje piłkę, to już jej nie oddaje. Nie szuka partnerów, tylko sam ładuje na bramkę rywala, nawet z najbardziej nieprzygotowanej pozycji. Przy takim koledze w ataku nie dostaniesz piłki, będziesz miał mało okazji do zdobycia goli. W Lechu to wygląda zupełnie inaczej, tam drużyna pracuje na napastnika - przekonywał Kucharski.
I miał rację, choć oczywiście trudno jednoznacznie przesądzać, że to właśnie z tego powodu "Lewy" wybrał Poznań, a nie Warszawę.
Ale czynnik charakterystyki partnerów w drużynie wtedy pojawił się tak mocno po raz pierwszy w karierze Roberta. Choć nie ostatni.
Przypomnijmy sobie, jak była zorganizowana gra w ofensywie Bayernu Monachium za czasów, gdy występował tam Lewandowski. Gdy tylko ekipę z Bawarii opuścili samolubnie grający Franck Ribery i Arjen Robben, to właśnie Polak stał się postacią, na którą pracowała cała drużyna. Szybko posypały się rekordy skuteczności, tytuły króla strzelców, sukcesy, zaszczyty. W dobrze funkcjonującej maszynie, jaką jest Bayern, bycie środkowym napastnikiem to miły przywilej. Nic nie ujmując sportowej klasie Roberta, trzeba było tylko finalizować akcje budowane przez drużynę.
Że Bayern to dobrze naoliwiona machina, widać także w tym sezonie. Harry Kane "wykręca" jeszcze lepsze liczby niż "Lewy", gdy tam grał. Monachijski system działa. To jest powtarzalne.
FC Barcelona gra inaczej. Robert jest gwiazdą, jest egzekutorem, finalizuje większość akcji, ale wiadomo, że w drużynie z Katalonii jest kilku zawodników, którzy myślą o sobie, że przecież oni sami też buławę marszałkowską w tornistrze noszą i też mogą kończyć akcje strzałem.
Raphinha i Joao Felix mają jakość, potrafią strzelać gole i nie muszą pracować wyłącznie na Roberta.
Lewandowski na pewno jest piłkarzem, który nadal przykuwa uwagę rywali, ale - przynajmniej na teraz - nie jest tym, który ciągnie grę "Barcy". Na pewno nie tak, jak na jesieni 2022 roku.
Gdyby dzisiaj zamykać dyskusję, czy Polak się zaciął czy skończył, to trzeba by się przychylać do tej drugiej opinii. Ale na szczęście już jutro możemy tę dyskusję otworzyć na nowo.
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty