Najpierw sensacyjnie w finałach barażowych do Euro awansowała - po karnych z Grecją - Gruzja. Potem we Wrocławiu Ukraina pokonała 2:1 Islandię. No i Polska - po serii rzutów karnych, kiedy ostatni regulaminowy strzał... wybronił Wojciech Szczęsny i dał nam Euro w Niemczech. Później awansować już się nie dało. A byłoby jakąś dziejową niesprawiedliwością, gdybyśmy nie pojechali na turniej, na który dostało się pół kontynentu.
- Byliśmy beznadziejni w tych eliminacjach. W ogóle to, co się działo w naszym wykonaniu przez ostatnie półtora roku, to był cyrk. Dobrze, że dostaliśmy szansę to naprawić - mówił po meczu bohater spotkania z Walią, Wojciech Szczęsny.
To on dwa razy utrzymał nas w meczu kapitalnymi paradami, a później obronił decydującego karnego Daniela Jamesa. Szczęsny był bohaterem mundialu w Katarze i jeśli mamy w mistrzostwach Europy się nie skompromitować, to na turnieju w Niemczech "Szczena" tym bohaterem być też musi. W grupie z Holandią, Francją i Austrią będzie miał okazje się wykazywać. Zresztą nie tylko na boisku.
Wojtek jest dziś jednym z najbardziej doświadczonych kadrowiczów. Liczy się nie tylko to, jak gra, ale też to, co mówi i robi. Jego bezkompromisowe zachowanie, gdy w meczu z Estonią straciliśmy bramkę, było dla drużyny jak gong, jak dzwon w kościele. Wojtek manifestacyjnie opuścił kolegów, którzy fetowali zwycięstwo z Estonią, chcąc im pokazać, że gdy grasz z półamatorami, to tym bardziej musisz być profesjonalny.
Wściekłość Szczęsnego nie poszła na marne. W Cardiff po raz pierwszy od dawna nie przytrafił się naszym reprezentantom wstydliwy i brzemienny moment dekoncentracji. Warto było robić tę "zadymę" o głupio puszczonego gola w spotkaniu z Estonią. Warto więcej od siebie wymagać.
Gdy już nacieszymy się tym awansem, gdy już wypijemy szampana i emocje opadną, to będziemy na ten mecz musieli popatrzeć trzeźwo, z rozsądkiem, bez tworzenia mitologii i pisania hagiografii bohaterów z Cardiff. Awans jest, brawa dla zespołu, gratulacje dla trenera. Zwycięzców się nie sądzi.
Ale wszyscy widzieliśmy, że sukces zrodził się w bólach. Sam mecz nie porywał, nie padliśmy na kolana. Do 104. minuty meczu Polacy nie oddali celnego strzału na bramkę rywali. W ogóle oddali ze dwa celne uderzenia, ale nie było w nich ani mocy, ani jakości. Ot coś do odnotowania do statystyk, nic więcej.
Niestety, powiedzmy to sobie szczerze: za mało robiliśmy w ofensywie. Ostateczny wynik rozgrzeszył polskich piłkarzy z tego elementu, ale jak byśmy oceniali ten mecz z Walią, gdyby to oni wygrali karne? A pamiętacie, jak tuż przed przerwą piłka wpadła do bramki Wojciecha Szczęsnego? Oblał nas zimny pot. Na szczęście sędzia gola nie uznał. Bo gdyby uznał, to raczej byśmy się z tego nie podnieśli. Ostatnio tak to się właśnie kończyło.
W Cardiff długo graliśmy bez pomysłu, bez finalizowania akcji, oddając przeciwnikowi inicjatywę. Dopiero w samej końcówce dogrywki udało się nam zdominować rywala. Widać, że reprezentacja Polski to na dziś plac budowy. Dużo pracy przed selekcjonerem i samymi zawodnikami.
Warto powiedzieć słowo o potencjale Biało-Czerwonych. My naprawdę mamy w kim wybierać, skoro stać nas na to, że taki piłkarz jak Sebastian Szymański - objawienie tego sezonu w lidze tureckiej - wchodzi na boisko dopiero w setnej minucie meczu. Nie jest zatem tak źle z potencjałem tej kadry. Tylko trzeba z niego mądrze korzystać. Czy Michał Probierz to robi? Zdania są podzielone.
Mimo sukcesu z niektórymi rozwiązaniami personalnymi selekcjonera trudno mi się pogodzić. Dalej twierdzę, że Jan Bednarek to jest nieustanne „zapalenie” w naszej defensywie i upór selekcjonera, by stawiać na stopera Southampton, jest godny lepszej sprawy. Wszedł za niego Bartosz Salamon i dał 200 procent więcej pewności w grze obrony. Ale Michał Probierz to uparty człowiek. Musimy się nauczyć z tym żyć. Przynajmniej na pewien czas.
Drużyna wytrzymała psychicznie nie tylko konkurs jedenastek, ale też cały mecz i za to kadrowiczom należy się pochwała. To pierwszy kawałek suchego lądu, na którym można w końcu budować zieloną wyspę.
Postawię śmiałą tezę, że Przemysław Frankowski daje dziś reprezentacji tak dużo, jak kiedyś dawał… Kuba Błaszczykowski (mam nadzieję, że nie popełniam grzechu świętokradztwa). "Franek" gra bardzo świadomie, mądrze, odpowiedzialnie. Nie rzuca się w oczy jak jego błyskotliwi koledzy Zalewski i Zieliński, ale swoją robotę robi.
Ta reprezentacja może mieć nowych liderów. Nie ma już Krychowiaka, Glika, czas Grosickiego chyba mija. A Robert Lewandowski sam przecież nawoływał, żeby inni kadrowicze również brali odpowiedzialność na swoje barki. Ja widzę kandydatów do tej roli. Czas na zmiany.
Wkrótce coraz więcej będzie zależało od Frankowskiego, Zalewskiego, Piotrowskiego i Zielińskiego, gdy jego sytuacja klubowa wróci do równowagi. To jest nowe otwarcie, nowa historia. Dobrze, że akurat zamknęliśmy w Cardiff jej najczarniejszy w ostatnich latach rozdział.
Zobacz także:
Cudotwórca! Probierz wskrzesił reprezentację (OPINIA)
Nagrano reakcję "Lewego" przy karnym, który obronił Szczęsny