W minioną sobotę Lechia Gdańsk rozegrała jeden z najlepszych meczów w sezonie 2023/24. Rozniosła w proch i pył zespół GKS-u Tychy, który w tamtym momencie zajmował trzecie miejsce w tabeli Fortuna I ligi. Na papierze wszystko wskazywało na hit kolejki, a okazało się, że w piłkę grał jeden zespół. Drugi postanowił się przyglądać.
I choć po końcowym gwizdku piłkarze i kibice Lechii zaczęli świętować awans, to okazało się, że jednak muszą się wstrzymać. GKS Katowice pokonał bowiem Stal Rzeszów, więc matematycznie gdańszczanie nie mają jeszcze pewnej promocji. Były już przygotowane okazjonalne koszulki, ale póki co muszą one pozostać w magazynie. Zabrakło też spontanicznej fety niedaleko Neptuna, choć wydaje się, że to jedynie kwestia czasu.
Z tej okazji porozmawialiśmy z Janem Biegańskim, który jest w Lechii od samego początku. Na starcie sezonu był podstawowym zawodnikiem. Widział od środka, jak buduje się zupełnie nowa drużyna, ponieważ po spadku z PKO Ekstraklasy wymieniono niemal wszystkich zawodników. W trakcie rundy jesiennej przyplątał mu się uraz, przez co stracił sporo meczów, a na początku 2024 roku musiał przejść operację biodra. W styczniu i lutym poruszał się o kulach, a teraz powoli jest wprowadzany do gry.
ZOBACZ WIDEO: Kwiatkowski ostro o kadrze Santosa. "Piłkarze nie wiedzieli, o co mu chodzi"
Tomasz Galiński, WP SportoweFakty: Można powiedzieć, że wróciłeś błyskawicznie.
Jan Biegański, piłkarz Lechii Gdańsk: Rzeczywiście, choć dużo w tym było ciężkiej pracy. Nauczyłem się w tym czasie wiele, wiele cierpliwości. Najważniejsze były pierwsze tygodnie po zabiegu. Wtedy powinno się odpoczywać, a do dziś pamiętam jak chciałem wyjść ze szpitala, to doktor powiedział: słuchaj Janek, jeśli pójdziesz o własnych siłach i się załatwisz, to możesz wyjść. To było moje zadanie, które wykonałem. Wiedziałem, że jestem silny.
Dziś już nic ci nie doskwiera? Jeśli trener Szymon Grabowski powie, że grasz od pierwszej minuty w kolejnym meczu, to nie ma żadnego problemu?
Myślę, że tak, ale z drugiej strony trener wie, że nie możemy działać na hurra. Podchodzimy do tego z chłodną głową. Mamy przykład Luisa Fernandeza, który też długo czekał na powrót. W końcu wrócił i źle się to dla niego skończyło. Będziemy dmuchać na zimne, ale oczywiście liczę, że będę dostawał minuty, żeby wróciła pewność siebie. Wszystko przyjdzie z czasem.
Trochę żal, że po ostatnim meczu nie pojechaliście świętować awansu?
Spokojnie. Jesteśmy cierpliwi i wiemy, że ten moment w końcu nadejdzie. To będzie coś do zapamiętania do końca życia. O to walczyliśmy od samego początku. Teraz wszystko układa się perfekcyjnie i może nie każdy już pamięta, jak to wyglądało u progu sezonu. Z tygodnia na tydzień przychodzili kolejni piłkarze, budowaliśmy drużynę w zasadzie od podstaw i bardzo szybko ją scaliliśmy. Udało nam się stworzyć taką małą rodzinę. To jest piękne.
Metamorfoza jest olbrzymia. Pamiętamy wasz pierwszy mecz w Głogowie, gdzie zagrała w dużej mierze młodzież. Nie było wtedy Olssona, Chindrisa, Żelizki, Kapicia, Chłania, Meny...
Z tygodnia na tydzień ta drużyna się kształtowała. Przyszło sporo zagranicznych zawodników, dziś mamy naprawdę wiele narodowości w zespole. Każdy z nas uświadomił sobie po kilku tygodniach, że nic łatwo w tej lidze nie przyjdzie. Przed sezonem mieliśmy łatwo postawiony cel: jak najszybciej wrócić do Ekstraklasy i przede wszystkim polepszyć relacje z kibicami, bo nie były one najlepsze w ostatnich tygodniach przed spadkiem. Chcieliśmy pokazać, że jednak warto przychodzić na nasze mecze. Teraz gramy fajną piłkę. Chcemy sprawiać ludziom przyjemność.
W krótkim czasie w Gdańsku powstał kompletnie nowy zespół. Spodziewałeś się, że tak szybko uda wam się zrobić tak dobry wynik? Dziś jesteście na pierwszym miejscu i awans macie na wyciągnięcie ręki.
Nie było to łatwe. Na samym początku ludzie zostawili tu sporo serca, podjęli się tego wyzwania. Najłatwiej byłoby się poddać i działać na zasadzie "co ma być, to będzie". U nas każdy postawił sobie jasny cel, że chcemy wrócić do Ekstraklasy. Przychodzili do nas młodzi ludzie, ale ambitni i głodni gry. Reszta przyszła z czasem.
Czytałem opinie kibiców, że mimo wszystko ten spadek wyszedł Lechii na dobre.
To tak jak w życiu. Czasem trzeba sięgnąć dna, żeby później się odbić i się z tego wydostać. Czy spadek był potrzebny? Jeśli patrzymy na to z perspektywy czasu, to może tak. Oczywiście fajnie by było, gdybyśmy teraz grali w Ekstraklasie i robili dobry wynik, ale z drugiej strony gdybyśmy nie spadli, to może nie mielibyśmy teraz takiej drużyny. Przecież my nie byliśmy pewni, czy w ogóle będziemy grać, latem nie było ludzi na sparingi. Trenowaliśmy po jedenastu, dwunastu, gdzie większość z tego stanowili juniorzy, a teraz walczymy o mistrzostwo I ligi.
A i tak gracie przez większość sezonu bez Luisa Fernandeza, który miał być gwiazdą tego zespołu.
Gramy bez Luisa, bez Conrado. Miał przyjść Bohdan Wjunnyk i pomóc, a nie może występować. Mieliśmy też sporo absencji w trakcie sezonu. I to jest piękne, bo wchodzą kolejni zawodnicy i również pokazują, że należy im się miejsce w składzie. Mamy dwudziestu ludzi na równym poziomie.
Przed wami dwa atrakcyjne mecze. Najpierw Wisła Kraków na wyjeździe, później derby Trójmiasta przy komplecie publiczności.
To będzie już klimat ekstraklasowy. Mamy bardzo młody zespół, wielu piłkarzy nie grało przy takiej widowni. Będziemy musieli rozgrywać takie mecze, gdzie będą nas wyzywać na trybunach. Namiastkę tego mieliśmy już w Gdyni, gdzie przy wyjściu na rozgrzewkę słyszeliśmy wulgaryzmy skierowane w naszą stronę. Zbieramy doświadczenie, które - mam nadzieję - zaprocentuje w ekstraklasie.
rozmawiał Tomasz Galiński, WP SportoweFakty