Piszczek wytypował zwycięzcę Ligi Mistrzów. "Są duże nerwy"

Zdjęcie okładkowe artykułu: Getty Images / Na zdjęciu: Łukasz Piszczek
Getty Images / Na zdjęciu: Łukasz Piszczek
zdjęcie autora artykułu

- W finale Ligi Mistrzów najważniejsza jest głowa. Nie ma się co oszukiwać, Real pozostaje faworytem. Ale wierzę, że zwycięży Borussia - mówi WP SportoweFakty Łukasz Piszczek, który obejrzy sobotni mecz (21.00) z trybun Wembley.

Z Londynu - Dariusz Faron, WP SportoweFakty

"Piszczu" doskonale wie, jak to jest rozgrywać na tym stadionie najważniejszy mecz klubowego sezonu. W 2013 r. właśnie na Wembley Borussia z Polakiem w składzie uległa Bayernowi 1:2. - Niedosyt pozostanie do końca życia - przyznaje 38-latek.

Teraz były reprezentant Polski wraca do angielskiej świątyni futbolu w innej roli. - Zostałem zaproszony przez klub, zabieram tatę. Byliśmy też na półfinale z PSG i bardzo przeżył spotkanie. Łza zakręciła mu się w oku - opowiada Piszczek.

Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Wierzył pan w awans Borussii do finału?

Łukasz Piszczek, były piłkarz Borussii Dortmund: Jako kibic BVB, emocjonalnie związany z tym klubem, liczyłem na jak najlepszy wynik. Najpierw na przejście PSV, a dalej Atletico Madryt i PSG - uważałem, że obie te drużyny są w zasięgu dortmundczyków. Już w fazie grupowej piłkarze Edina Terzicia pokazali, że potrafią grać z mocnymi zespołami. Poradzili sobie w zestawieniu z Milanem, PSG i Newcastle United. Słyszałem głosy, że zajmą czwarte miejsce, a tymczasem awansowali. To był pierwszy sygnał, że w fazie pucharowej mogą dać sobie radę. Naprawdę wierzyłem w ten finał.

Tyle że teraz na drodze staje Real, który wydaje się nie do pokonania.

Nie ma co się oszukiwać, "Królewscy" są faworytem. Będzie bardzo trudno, ale to jeden mecz. W dodatku taki, który każdy piłkarz zapamięta do końca życia. Real Madryt nie przegrał finału od bardzo dawna (od 1981 r., kiedy to uległ Liverpoolowi, przyp. red.), ale to się kiedyś musi znowu wydarzyć. Widzieliśmy, co się stało w finale Ligi Europy. Bayer Leverkusen pozostawał niepokonany, a okazał się gorszy od Atalanty. Powtórzę: w pojedynczym spotkaniu możliwy jest każdy scenariusz.

Mocno przeżywa pan mecze swojej byłej drużyny?

Tak, są duże nerwy. Byłem na półfinałowym meczu z PSG w Dortmundzie, rewanż oglądałem przed telewizorem i bardzo się stresowałem. Na szczęście po końcowym gwizdku była wielka radość. Wysłałem do kolegów wiele wiadomości z gratulacjami, rozmawiałem też z kilkoma piłkarzami. Sobotni mecz będzie szczególny zwłaszcza dla Marco Reusa. Jedenaście lat temu zagrał w swoim pierwszym finale Ligi Mistrzów na Wembley. Teraz zrobi to na pożegnanie z drużyną. Niesamowita historia. Skoro wspomniał pan finał z 2013 r. - jak ocenia go pan z perspektywy czasu?

Niedosyt pozostanie do końca życia. Tym bardziej, że w niektórych fazach meczu przeciwko Bayernowi byliśmy lepsi. Fajnie jest zagrać w finale Ligi Mistrzów, ale jeszcze lepiej go wygrać.

Opowiadał mi pan, że to był jeden z najtrudniejszych momentów w karierze. Rzadko płacze pan na boisku, a wtedy popłynęły łzy. Nie tylko z powodu wyniku. Czekała pana operacja, przed którą usłyszał pan, że ze względu na kontuzję może pan nigdy nie wrócić do profesjonalnej piłki.

Miałem w karierze kilka takich trudnych chwil. Podobne doświadczenia kształtują twój charakter. Tamten rok rzeczywiście nie był łatwy. Po finale musiałem się zdrowotnie odbudować, przeżywałem bardzo trudny czas. Natomiast sportowo sezon był jak najbardziej udany. Mimo przegranego finału odnieśliśmy sukces.

Pierwsze piętnaście, dwadzieścia minut na Wembley było dla mnie trudne pod względem mentalnym. W przygotowaniu do finału Ligi Mistrzów głowa jest kluczowa. Nie możesz cały czas myśleć, jak ważny czeka cię mecz. Trzeba wyjść jak na każde inne spotkanie. Mam nadzieję, że trema nie spali zawodników Borussii i od początku będą grać na swoim optymalnym poziomie.

Finał obejrzy pan z trybun Wembley. 

Tak, zostałem zaproszony przez klub. Dostaliśmy dwa bilety, zabieram tatę. Był też ze mną na półfinale z PSG. To była jego pierwsza wizyta na stadionie w Dortmundzie, odkąd opuściłem klub. Bardzo mocno przeżył tamten wieczór. Mówił mi później, że łza zakręciła się w oku. Wrócił na stadion BVB po dłuższym czasie, a tu jeszcze niesamowite spotkanie i zwycięstwo Borussii. Cieszę się, że teraz możemy razem oglądać mecze z trybun. Borussia będzie miała ze strony Piszczków podwójne wsparcie.

Na ławce trenerskiej pojedynek Carlo Ancelotti kontra Edin Terzić. Czyli stary wyjadacz naprzeciwko szkoleniowca, który rok temu w niesamowitych okolicznościach przegrał tytuł w Bundeslidze. Dużo większe doświadczenie Włocha może mieć znaczenie?

To, jakie Ancelotti zdobywał trofea, mówi samo za siebie. Nie można w żaden sposób podważać jego klasy. Faktycznie ma dużo większe doświadczenie niż Terzić, ale wcale nie musi być to kluczowe. Niezależnie od taktyki, w takich meczach często decyduje forma dnia zawodników. Będę uparcie powtarzał, że Borussia może się postawić Realowi.

Jeśli chodzi o Terzicia, już samo to, że prowadzi BVB, jest dla niego dużym wyróżnieniem. Jeszcze nie tak dawno jeździł na mecze Borussii jako kibic, a teraz zasiada na ławce trenerskiej. Świetna historia. Zdobył już Puchar Niemiec. Rok temu drużyna przegrała mistrzostwo na własne życzenie, ale teraz jest kolejny wielki sukces w postaci finału Ligi Mistrzów. Terzić to trener, który na pewno wie, co robi.

Spodziewa się pan wymiany ciosów czy piłkarskich szachów?

Nie wiem, czego oczekiwać. W tej edycji Ligi Mistrzów Borussia pokazała, że potrafi zarówno nisko bronić i kontrować, jak i przeważać, posiadając długo piłkę. O jakości Realu Madryt nie trzeba mówić. "Królewscy" mają też indywidualności. Pokazał to chociażby dwumecz przeciwko Bayernowi Monachium. W ostatniej dekadzie madrytczycy zdominowali europejskie rozgrywki. Zawodnicy się zmieniają, jakość pozostaje na najwyższym poziomie. Mimo to uważam, że w sobotę puchar zdobędzie Borussia.

Rozmawiał Dariusz Faron, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty