Pożegnaliśmy się z Euro jako pierwsi. Niewiele brakowało, a nie zdobylibyśmy nawet tego jednego punktu. Kiedy walczyliśmy z Austriakami o pozostanie w grze, zagraliśmy beznadziejnie, a optymizm po pierwszym spotkaniu (całkiem niezłym - z Holandią) uleciał bezpowrotnie. Jak zawsze. Kiedy zagraliśmy o nic, zremisowaliśmy z wicemistrzami świata. Jaka w tym logika?
Otóż logiki w polskiej piłce nie ma. Od kiedy pamiętam, rozbudzałem w sobie niezdrowe nadzieje na dobre mecze naszych. Niezdrowe, bo zawsze wbrew rozsądkowi, kierując się wyłącznie sercem. I odkąd pamiętam, dostawałem w tyłek. I to tak bez cienia litości. Bolało mocno - wprost proporcjonalnie do tego, jak bardzo moja beznadziejna biało-czerwona pikawa zamroczyła umysł.
W moim przypadku (rocznik 88') najpierw był Wójcik. Potem Engel. Wielki awans na mundial po latach posuchy. Tyle że oglądając Polaków podczas turnieju w Korei i Japonii, człowiek odczuwał żal, że ten awans wywalczyliśmy. Wreszcie polska piłka wzniosła się na astronomiczny poziom, bo niemal 40-milionowy naród coraz częściej miał swoją reprezentację podczas dużych turniejów. Radości było co niemiara. Aż do drugiego meczu na mistrzostwach - po nim, wiadomo, wypad z turnieju.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Euro". Bohater meczu z Francją? "Fantastycznie wszedł w buty Wojciecha Szczęsnego"
Kadra Nawałki wreszcie dała się nacieszyć polską piłką w niezłym wydaniu. Gdyby nie przestrzelony karny w meczu z Portugalczykami, kto wie, w której fazie zakończylibyśmy Euro. Szkoda, bo komu jak komu, ale akurat temu trenerowi należał się łut szczęścia. Tyle że potem z mundialu, a selekcjonera mieliśmy tego samego, wróciliśmy do standardowej miernoty i wstydu.
O krótkich czasach kadencji Czesława Michniewicza nawet nie chce mi się pisać. Nie dość, że nie dało się patrzeć na reprezentantów Polski, to w dodatku nie dało się słuchać samego selekcjonera. Graliśmy bez szacunku do samych siebie, a taktyka urągała jakości naszych najlepszych zawodników. Kolejnymi wypowiedziami Michniewicz kompromitował siebie i swoich piłkarzy.
Michał Probierz obecnie, mimo fatalnego Euro, powinien dostać jak najwięcej czasu na pracę z kadrą. Dokonuje odważnych zmian. Wydaje się cieszyć szacunkiem piłkarzy. Nie wikła się w afery. Zna polską piłkę. I wcale go nie wychwalam - po prostu zapewnia jakieś minimum, którego potrzebujemy. A może więcej niż minimum? Szczerze - nie ma to większego znaczenia. Polska piłka jest zepsuta na samym początku jej budowania. Nie czuję, aby wielką winą Probierza czy zawodników był fakt, że zajęliśmy ostatnie miejsce w grupie.
Bo czy winą Bednarka, Kiwiora, Dawidowicza, Salamona jest, że polska obrona wygląda jak durszlak? Czy winą Urbańskiego jest, że zamiast spokojnie rozwijać się u boku doświadczonych kolegów z kadry, gra mecz z drugą drużyną świata od pierwszej minuty, bo nie ma lepszych od niego na tej pozycji? Czy winą Świderskiego, Buksy, Piątka jest, że nie mamy napastników grających w pierwszych składach lepszych klubów niż Hellas Verona, Antalyaspor i Başakşehir? Nieco mniej zaprzyjaźnionych z piłką kibiców spieszę zapewnić, że te dwie ostatnie nazwy to realne kluby, a nie szereg losowo wybranych liter.
Polska piłka jest zepsuta u podstaw szkolenia. W klubach oraz Polskim Związku Piłki Nożnej. I nie do końca jest tak, że nasi piłkarze rewelacyjnie radzą sobie w drużynach klubowych, a w kadrze słabiej. Stosunkowo spora część reprezentacji ma problemy w zagranicznych zespołach, a ekstraklasa jest tak słaba, że powoływanie zawodników w niej występujących z grubsza nie ma sensu.
Spójrzmy tymczasem na naszych sąsiadów, Czechów. W grupie eliminacyjnej pokazali nam miejsce w futbolowym szeregu. A jak wygląda ich kadra na Euro? Ponad połowa (15 na 26) zawodników gra na co dzień w czeskiej lidze! Głównie w praskich Sparcie i Slavii, ale też Viktorii Pilzno. To żadna wielka reprezentacja, ale po drodze na wyższe szczeble dorównajmy chociaż krajowi niemal czterokrotnie mniejszemu od nas i położonemu również w Europie Środkowej.
Absolutnie nic nie wskazuje, że sytuacja w polskiej piłce się zmieni. Żaden z kolejnych prezesów związku nie wprowadza rewolucji, odgórnego systemu, który pozwoli na skuteczne kształcenie i wyłapywanie talentów. Kolejne afery zamiast oburzać, zaczynają nas śmieszyć. A awans któregokolwiek polskiego klubu do Ligi Mistrzów stał się jeszcze mniej realny niż kilka lat temu - jest coraz gorzej!
Nie tylko jesteśmy w d...e. Nie tylko zaczęliśmy się w niej urządzać. Polska piłka mieszka w niej od dawna i dobudowuje kolejne piętra absurdu i żenady.
Tymczasem Iga Świątek, najlepsza tenisistka na świecie, przygotowuje się do startu w kolejnym wielkim szlemie. Kolejnym, w którym, mimo niekorzystnych dla niej warunków (trawiasta nawierzchnia), jest faworytką. No a potem igrzyska - złoty medal jest w zasięgu Igi. Siatkarki i siatkarze spróbują przełamać olimpijską klątwę (po ostatnich świetnych wynikach to w pełni możliwe). Mamy kilkoro rewelacyjnych reprezentantów w lekkiej atletyce, którzy powalczą o medale. Do tego świetny żużel, solidne skoki narciarskie. Celowo napisałem o skokach, trochę pod prąd. W tej ostatniej dyscyplinie narzekamy bowiem na brak Polaków w pierwszych dziesiątkach kolejnych zawodów, tymczasem spójrzmy na piłkę nożną - ledwie awansowaliśmy na turniej, w którym uczestniczą 24 reprezentacje i odpadliśmy z niego jako pierwsi!
Czas więc odpocząć od polskiej piłki i przyjrzeć się znakomitym biało-czerwonym sportowcom, którzy toczą boje zawsze na najwyższym światowym poziomie. A potem znów wrócimy na zielony plac gry, znów z ogromnymi nadziejami - tym razem na mundial (albo tylko eliminacje), aby znów się zawieść i znów narzekać. Taka dola polskiego kibica.
Miłego!
Dawid Góra, szef redakcji WP SportoweFakty