Początek meczu Ruchu z Koroną, ku zaskoczeniu wielu, toczył się pod dyktando zespołu gości. Gospodarze nie potrafili poradzić sobie z dobrze ustawionym zespołem złocisto-krwistych i to przyjezdni stworzyli sobie kilka dogodnych okazji do objęcia prowadzenia. - Zmieniliśmy system gry, co zaskoczyło Ruch. W takim ustawieniu trzeba się cały czas odpowiednio przesuwać i asekurować partnera. W perspektywie dziewięćdziesięciu minut jest to dla zawodników męczące. W taką taktykę trzeba wkładać wiele sił - tłumaczył Ernest Konon. - Najważniejszy jednak jest efekt końcowy. Wreszcie zagraliśmy na zero z tyłu, a w mojej opinii byliśmy w Chorzowie zespołem lepszym - dodał doświadczony napastnik kielczan.
Konon narzekał po spotkaniu, że dopiero na koniec rundy jesiennej kielczanie zaczęli grać na miarę swoich umiejętności. - Gdyby tak było częściej, to kto wie, może bylibyśmy tam, gdzie teraz jest Ruch - zastanawiał się snajper z Kielc. - W końcu zaczęliśmy grać piłką w środku pola. Mozolnie budowaliśmy akcje ofensywne, co szczególnie udawało nam się w pierwszej połowie - wymieniał 35-letni piłkarz. - Stworzyliśmy sobie więcej dobrych okazji od gospodarzy. Mam na myśli ładny strzał Ediego głową. Chwilę później ja nie trafiłem w bramkę - dodał Konon, który sobie i kolegom zarzucić mógł po meczu tylko jedno. - Od siedemdziesiątej minuty było nam już ciężko. Straciliśmy mnóstwo sił i Ruch nas przycisnął - stwierdził. - Jednak na to, co było w końcówce nikt za kilka dni nie będzie patrzył. My cieszmy się z remisu z zespołem, który jest w czołówce ligi i do tej pory u siebie nie stracił nawet punktu - zakończył Ernest Konon.