Z Berlina - Dariusz Faron, WP SportoweFakty
Choć przez większość turnieju kadra Synów Albionu była niemiłosiernie krytykowana, przed finałem cały kraj uwierzył, że fatalna passa 58 lat bez trofeum wreszcie dobiegnie końca. Kilkadziesiąt tysięcy Anglików zalało Berlin w oczekiwaniu na sukces. To oni zdominowali centrum miasta na długo przed rozpoczęciem spotkania i to oni byli głośniejsi na Stadionie Olimpijskim.
Mimo że tym razem Wyspiarze grali na wyjeździe, w niedzielę przeżyli równie duże rozczarowanie jak trzy lata temu, gdy u siebie, na Wembley, ulegli w finale Euro Włochom po rzutach karnych. Na piłkarzy Garetha Southgate'a przechodzących ze spuszczonymi głowami przez strefę dla dziennikarzy aż przykro było patrzeć.
Jako jeden z pierwszych przemknął Harry Kane, największy przegrany. Kapitan miał poprowadzić zespół do wielkiego triumfu, a tymczasem po bezbarwnych sześćdziesięciu minutach opuścił murawę, zmieniony przez Olliego Watkinsa. Niebywałe, że piłkarz tej klasy ciągle musi czekać swoje pierwsze poważne trofeum w futbolu na najwyższym poziomie.
Nie tylko Kane nie miał zresztą ochoty na rozmowę. Kilku graczy, zagadywanych przez reporterów, grzecznie tłumaczyło, że nie są w nastroju do udzielania wywiadów.
ZOBACZ WIDEO: Raport z Berlina. "Wielkie zwycięstwo Hiszpanów"
Tymczasem jeden z członków sztabu już poza "mixed zone" przez kilka minut pocieszał załamanego Jordana Pickforda. Tuż obok kobieta pracująca w dziale komunikacji reprezentacji wycierała oczy spuchnięte od płaczu.
Anglicy szybko odjechali autokarem, a tymczasem hiszpańscy piłkarze dopiero zaczynali zabawę, długo świętując ze swoimi rodzinami na murawie Stadionu Olimpijskiego. Wszyscy eksperci i dziennikarze podkreślali jednym głosem: to był w pełni zasłużony triumf kadry Luisa de la Fuente. Puchar wzniosła drużyna, która wygrała wszystkie swoje spotkania, strzeliła najwięcej goli (15) i wykreowała najwięcej szans. Już dawno nie było wielkiego turnieju, na którym jedna reprezentacja tak bardzo wyrastałaby ponad pozostałe zespoły.
W niedzielną noc Stadion Olimpijski tętnił życiem do późnych godzin. Gdy hiszpańscy zawodnicy opuścili murawę, wparowali na nią reporterzy i stewardzi, by zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie i po prostu pobyć w miejscu, w którym kilkadziesiąt minut wcześniej kadra z Półwyspu Iberyjskiego napisała niezwykłą historię.
To nie było piękne Euro 2024. Zmęczone drużyny w wielu meczach nie dostarczały nam takich emocji, jakich się spodziewaliśmy. Ale wisienka na tym średnim torcie okazała się całkiem smaczna. Hiszpanie zasłużyli, by po tak znakomitym turnieju w swoim wykonaniu świętować dłużej niż jedną noc. Anglicy cierpią, lecz ze świadomością, że finał wygrał zespół, który po prostu był od nich lepszy.