Twarde lądowanie Marcina Brosza

To już stało się faktem - Marcin Brosz nie będzie dłużej szkoleniowcem Podbeskidzia. Dla jednych to nowina przygnębiająca, dla innych wieść radosna. Jeden z najwybitniejszych trenerów w historii Podbeskidzia zasługuje jednak na chwilę wspomnień, bowiem nie można ukryć jego solidnej pracy w klubie.

Magik czy fachowiec?

Sytuacja Podbeskidzia w 2007 roku była katastrofalna. Klub cudem uniknął miejsc spadkowych, lecz problemy nadal pozostały. Fatalna sytuacja finansowa, udział w aferze korupcyjnej nie dawały spać podbeskidzkim działaczom. W takich właśnie realiach przystąpiono do budowy zespołu. Trenera nie szukano daleko, bowiem do Bielska-Białej sprowadzono z pobliskiego Żywca młodego i nieznanego bliżej szkoleniowca Marcina Brosza. Zadanie postawione przed niedoświadczonym trenerem było jasne i klarowne: utrzymać drużynę w lidze. Już na wstępie nie było łatwo, gdyż bielszczanie jeszcze przed startem sezonu zostali ukarani ujemnymi punktami za udział w aferze korupcyjnej i wielu wyrokowało, że z hukiem opuszczą ligę. Tymczasem zespół zbudowany na bazie piłkarzy z niższych klas spisywał się fenomenalnie. Po pierwszych dwóch meczach balast ujemnych punktów został zredukowany do zera, a drużyna pięła się coraz wyżej w tabeli. Efektem końcowym była szósta pozycja, ale Marcin Brosz na każdym kroku powtarzał, że zespół na boisku awansował. Faktycznie trener miał rację, bo gdyby nie ujemne punkty nałożone przez PZPN, w ekstraklasie nie grałby teraz Piast Gliwice, lecz Podbeskidzie.

Rozgrywki 2008/09 - sezon wielkich nadziei

Po tak świetnym sezonie Podbeskidzie postanowiło szturmować bramy ekstraklasy. Bardzo dobrą informacją była poprawa warunków w klubie, który prowadzony przez prezesa Jerzego Wolasa w szybkim tempie wychodził na prostą. Jesień była dla Podbeskidzia bardzo udana. Bielszczanie przez wiele kolejek plasowali się na fotelu lidera, choć ostatecznie zakończyli rok na szóstym miejscu z niewielką stratą do miejsc premiowanych awansem. Wiosną kibice przeżyli rozczarowanie. Zespół z Bielska-Białej we frajerski sposób przegrał walkę o awans, remisując ostatnie ligowe spotkanie ze Zniczem Pruszków 0:0. Do awansu zabrakło dwóch punktów.

Bolesny upadek

Zawirowania w związkowej centrali do końca nie pozwalały Podbeskidziu pogodzić się z brakiem awansu. A to ktoś nie mógł otrzymać licencji, a to nad swoim losem drżała jakaś ekipa zamieszona za udział w aferze korupcyjnej. Wszystkie te czynniki powodowały, że bielszczanie ciągle nie wiedzieli gdzie będą grać. Ostatecznie wyrok dla Podbeskidzia był zły, bowiem odwołano baraże, w których prawnie Górale mieli wziąć udział. Z wielkim niezadowoleniem przystąpiono do budowy drużyny na nowy sezon w I lidze. Głównym atutem miał być nowy kontrakt z trenerem cudotwórcą, który obiecywał, że za trzecim razem już się uda. Do grodu nad Białą sprowadzono doświadczonych piłkarzy, wszystko w tym sezonie miało pójść jak z płatka. Okazało się jednak, że to nie jest takie łatwe. Drużyna pod wodzą Marcina Brosza zawodziła na całej linii. Zespół, który przed własną publicznością nie zwykł nawet remisować, oddawał punkty każdemu. Efektem było odsunięcie trenera od drużyny.

Odrzucona szansa

Marcin Brosz w kiepskim stylu zakończył swoją pracę z pierwszą drużyną Górali. Bielscy działacze wyszli z propozycją renegocjacji kontraktu, który - nie ma co ukrywać - był bardzo wysoki, jednak szkoleniowiec odrzucił wszelkie oferty zarządu i tym samym skończył swoją karierę w bielskim klubie. Czy zrobiłby tak człowiek, który twierdził, że ten zespół to jego życie? Niech na to pytanie każdy odpowie sobie sam.

Źródło artykułu: