Nasza drużyna wyglądała w Osijeku tak, jakby na przyjęciu pomyliła stoliki i dosiadła się do gości honorowych, zamiast do personelu. Możemy wymieniać aspekty, w jakich odstawaliśmy od Chorwatów. Zawiodło utrzymanie piłki na połowie przeciwnika, wyprowadzenie piłki od własnej bramki, wypracowanie okazji, bo stworzyliśmy raptem dwie sytuacje na gola (strzały Zalewskiego i Lewandowskiego), Polacy przegrywali też pojedynki fizyczne, byli wolniejsi od rywali. To piłkarskie abecadło. W skrócie: nie górowaliśmy w żadnym elemencie i Polacy zasłużenie przegrali 0:1.
Odnotujmy uczciwie: Chorwaci byli lepsi. Na boisku czarował Luka Modrić, a sam Igor Matanović mógł strzelić przynajmniej dwa gole. Jest pocieszenie dla naszej kadry. My w meczach z silnymi drużynami wyglądaliśmy w ostatnich latach znacznie gorzej.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Niezwykłe spotkanie Roberta Lewandowskiego
Modelowym przykładem są spotkania w Lidze Narodów z Holandią i Włochami za kadencji Jerzego Brzęczka. To był koszmar, zwłaszcza w Italii, gdy Polacy przegrali 0:2. Zawodnicy Brzęczka mieli problem z wymianą dwóch-trzech podań. Nie potrafili wyjść z własnej połowy. Później pracownicy sztabu mówili, że kadrowicze jeszcze przed spotkaniem przestraszyli się Włochów.
Pamiętamy też porażkę 1:6 z Belgią, gdy kadrę prowadził Czesław Michniewicz. Gdyby nie bardzo dobra postawa Bartłomieja Drągowskiego, mogliśmy stracić i dziesięć goli.
Dwa wrześniowe spotkania po Euro 2024 pokazały, że miejsce polskiej kadry jest obecnie na półce z takimi drużynami jak Szkocja. Osunęliśmy się pod tym względem brutalnie od czasów Euro 2016, ale takie są realia. Na dziś reprezentacja Polski jest drużyną w przebudowie, z Robertem Lewandowskim, który ma już swoje lata i ze sporą grupą młodych zawodników, którzy dopiero z biegiem czasu okrzepną w narodowych barwach.
Ale prognozy są obiecujące. Jakub Kamiński wrócił do gry w Wolfsburgu, Kacper Urbański się rozkręca, coraz lepiej wygląda Sebastian Szymański - autor pięknego gola ze Szkocją - a Nicola Zalewski wyrasta na jednego z wiodących graczy zespołu. W Osijeku mógłby mieć piłkę przy nodze cały czas, ciągle o nią prosił. Nie bał się nawet wyprowadzić jej sprzed własnej bramki. Długimi fragmentami koledzy z boiska oddawali mu futbolówkę i czekali, co Zalewski z nią zrobi.
Żeby jednak kadra wskoczyła na wyższy poziom, takich Zalewskich musi być więcej. I przede wszystkim konieczny jest porządek w obronie, bo defensywa jest w polskiej drużynie najsłabszym punktem.
Jeden z chorwackich portali zarzucił naszej reprezentacji brak ambicji i chęć przegrania jak najniżej. Kompletnie się z tym nie zgodzę. Trzy dni wcześniej Polacy walczyli do końca i wygrali w Glasgow. Wtedy mogli w bardzo prosty sposób roztrwonić dwubramkowe prowadzenie, ale pokazali charakter i walczyli. W Osijeku przy większym szczęściu też mogło skończyć się pozytywnym wynikiem, ale Karol Świderski w doliczonym czasie gry nie trafił w piłkę z kilku metrów.
Trzeba to sobie szczerze powiedzieć: stan obecny polskiej piłki reprezentacyjnej jest taki, że nasza kadra nie pasuje do towarzystwa z dywizji A Ligi Narodów. Trzecie miejsce w grupie to nasz sufit. Na dziś w meczach z drużynami pokroju Chorwacji możemy liczyć głównie na szczęście.
Ale to nie czas na grzebanie żywcem drużyny Michała Probierza. W ostatnich latach z polską kadrą bywało gorzej, jak choćby po mundialu w Katarze, aż do meczów barażowych o Euro 2024. Odkąd Probierz przejął reprezentację, mocno ją odmłodził, a i sam postęp w grze jest zauważalny. Idziemy do przodu małymi krokami, czasem stajemy w miejscu, ale raczej się nie cofamy. Nie jest to jednak moment na trzymanie zawodników pod kloszem. Nikt nie będzie im klaskał, bo przegrali tylko 0:1.
Za miesiąc, w meczach z Portugalią i Chorwacją w Warszawie, przekonamy się, czy wejście na wyższy poziom jest w ogóle możliwe. Oceniając potencjał piłkarski w reprezentacji - w dalszej perspektywie to wręcz obowiązek tej grupy zawodników.
Mateusz Skwierawski, dziennikarz WP SportoweFakty