Transfer Wojciecha Szczęsnego do FC Barcelony, który został sfinalizowany w środę, wywołał lawinę wspomnień. Niedawno Jan Urban w rozmowie z WP SportoweFakty przyznał, że gdyby miał lepszego menedżera, swego czasu trafiłby do "Dumy Katalonii" (więcej -> TUTAJ).
- Do dziś mam wycinki z gazet, potwierdzające zainteresowanie mną ze strony klubu z Katalonii. To na pewno powód do dumy - mówił WP SportoweFakty Jan Urban, były zawodnik Realu Valladolid i ikona Osasuny.
"Posadziłbym na ławce Stoiczkowa"
Lista polskich piłkarzy, grających w seniorskiej FC Barcelonie mogła być dłuższa i nie kończyć się na nazwiskach Roberta Lewandowskiego oraz Wojciecha Szczęsnego. W latach 90. ubiegłego stulecia mógł do niej trafić także Roman Kosecki.
ZOBACZ WIDEO: Takie gole to rzadkość. Jego skutki mogą być bolesne
- Jako piłkarz Osasuny prowadziłem negocjacje z kilkoma klubami. Ostatecznie najbardziej zdeterminowane i konkretne w rozmowach okazało się Atletico Madryt i wybrałem ten klub. Czy chciała mnie FC Barcelona? Myślę, że to, co napisał w swojej książce o mnie sam Johan Cruyff rozwiewa wątpliwości. Tam wprost przyznał, że byłem na jego liście życzeń. Imponowała mu moja szybkość. Przyznał, że pod tym względem nie miałem sobie równych w całej LaLidze - mówi WP SportoweFakty "Kosa".
Zespół prowadzony wówczas przez Holendra uchodził za jeden z najlepszych w historii piłki i był nazywany "Dream Teamem". W ataku grali wówczas słynni Romario i Christo Stoiczkow. Ofensywnym pomocnikiem był jeden z najlepszych duńskich zawodników wszech czasów Michael Laudrup. Kosecki miałby nie byle jakich konkurentów w walce o skład.
- Nigdy nie bałem się rywalizacji. Zawsze lubiłem nowe wyznania, one mnie napędzały. Gdybym przyszedł do FC Barcelony i musiałbym posadzić na ławce Stoiczkowa albo Romario, żeby grać, to bym to zrobił. Takim byłem zawodnikiem. Nie wybrałem Atletico, bo bałem się, że gdzie indziej sobie nie poradzę. Po prostu klub z Madrytu był bardziej konkretny. Cała historia - rozwiewa wątpliwości.
Polska żyje transferem Szczęsnego
Koseckiemu czy Urbanowi się nie udało, a teraz do Lewandowskiego w Barcelonie dołączył Szczęsny. Ma w zespole Hansiego Flicka zastąpić kontuzjowanego Marca-Andre ter Stegena. Dla propozycji "Dumy Katalonii" wznowił karierę miesiąc po ogłoszeniu jej końca.
- Dobra decyzja. Jest wielkim bramkarzem. FC Barcelona postąpiła najlepiej, jak mogła. W dodatku nie obciążyła budżetu klubu, bo nie musiała płacić za transfer, a jedynie uzgodnić z Wojtkiem warunki pensji. Nie dziwię się, że wrócił z emerytury i nie odmówił takiemu klubowi - przyznaje Kosecki.
- Co równie ważne dla FC Barcelony, Wojtek może tam spędzić więcej niż sezon. Na razie mówi się o roku, ale nie wykluczam, że zostanie w Katalonii dłużej. To świetny bramkarz. Jeśli będzie spisywał się na miarę pokładanych w nim oczekiwań, może zostać "jedynką" między słupkami na dłużej. Nie jest powiedziane, że Niemiec wróci do pełni sprawności, chwile potrenuje i od razu wygryzie Szczęsnego. Jeśli ten będzie czuł radość z gry, ta historia może trwać dłużej - dodaje.
Zepsuje klimat w szatni?
Hiszpańskie media piszą, że sprowadzenie Szczęsnego miało rozgniewać rezerwowego bramkarza Inakiego Pene. 25-letni golkiper uważał, iż to on powinien zostać numerem jeden po urazie Niemca. Rzekomo popiera go część szatni.
- O tym, kto gra, decyduje trener, a o transferach zarząd. Przecież z uwagi na niezadowolenie Peni nagle część piłkarzy nie zacznie grać na pół gwizdka i kręcić nosem. Gdyby coś takiego się stało, a klub zaczął spisywać się gorzej, to byłaby chyba jedna z najbardziej absurdalnych sytuacji w historii dyscypliny. Flick jest mądrym trenerem. Będzie dawał grać jednemu i drugiemu. Myślę jednak, że to Szczęsny zostanie tak zwaną "jedynką" i to szybko. W FC Barcelonie grają najlepsi i koniec - podsumowuje Kosecki.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty