Ostatnio zaskoczył mnie Janas - rozmowa z Tomaszem Frankowskim, napastnikiem Jagiellonii Białystok

Tomasz Frankowski był bohaterem Jagiellonii w sobotnim meczu z Odrą Wodzisław Śląski. To jego dwa trafienia z rzutów karnych sprawiły, że żółto-czerwonym udało się wywieźć punkt. - Nie jesteśmy jednak usatysfakcjonowani tym rezultatem - mówi "Franek".

Tomasz Kozioł: Wzięło cię na wspomnienia, gdy twoja noga stanęła na obiekcie w Wodzisławiu? Mam tu na myśli, że cztery lata temu meczem z Odrą żegnałeś się z kibicami Wisły i, podobnie jak w sobotę, w ostatniej minucie zdobyłeś gola na wagę remisu?

Tomasz Frankowski (kapitan Jagiellonii Białystok): - Nie myślałem o tym spotkaniu w kontekście mojego ostatniego meczu w Wiśle. Bardziej przypomniało mi się spotkanie Jagiellonii z Piastem w Gliwicach, które rozgrywaliśmy w marcu tego roku, i które zremisowaliśmy będąc zespołem lepszym.

Rozpocząłeś spotkanie z Odrą na ławce. Spodziewałeś się tego może po treningach w minionym tygodniu, czy trener całkowicie cię tą decyzją zaskoczył?

- Kompletnie mnie nie zaskoczył. Ostatnio zaskoczył mnie Janas [kiedy nie powołał "Franka" do kadry na mistrzostwa świata w 2006 roku - red.], a od tego czasu już trochę zmądrzałem i nikt w piłkarskim światku nie jest w stanie mnie zadziwić.

Punkt z Odrą chluby wam nie przynosi. Co się dzieje, że nie potraficie wygrać na wyjeździe nawet z najsłabszym zespołem ligi, z drużyną, która przegrywała ostatnio wszystko?

- To prawda, jednak z drugiej strony, gdy popatrzymy na jakość wyników, które robimy na wyjeździe, toteż wstydu nie ma, bo może nie wygrywamy, ale poza porażkami z Ruchem i Wisłą nic więcej nie przegraliśmy. Można jednak więcej wymagać, a ja jestem pierwszy, który jest wymagający w stosunku do siebie i do drużyny, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Wyrwaliśmy Odrze remis i utrzymaliśmy tę trzypunktową przewagę nad wodzisławianami. Szkoda, że nie zwyciężyliśmy. Mecz się ułożył, jak się ułożył. Przed spotkaniem nikt nie wziąłby tego remisu w ciemno, a myślę, że w 50. minucie wszyscy się o taki wynik modlili.

Dopiero po pierwszej czerwonej kartce dla zawodnika Odry zaczęliście grać w piłkę.

- Wydaje mi się, że w pierwszej połowie też chcieliśmy, tylko nie bardzo wychodziło.

Jakie nastroje były w szatni po meczu? Cieszyliście się z tego punktu, że wyciągnęliście z 0:2 na 2:2, czy zdawaliście sobie sprawę, że po raz kolejny zawiedliście kibiców?

- To prawda, że nie byliśmy do końca usatysfakcjonowani punktem i meczem w naszym wykonaniu, bo spodziewaliśmy się więcej, ale nie zapominajmy jednak, że nie mamy zespołu na miarę Wisły Kraków, która potrafi wygrać na każdym boisku na wyjeździe. Jesteśmy Jagiellonią, którą stać na chwilę obecną na grę w środku tabeli - co najwyżej. Zdobyliśmy 23 punkty, gwarantujące nam, że jesteśmy w środku stawki. W niedzielę wypada dobrze zagrać z Bełchatowem, postarać się wygrać i wtedy będzie można uznać rundę za bardzo udaną.

W meczu z Odrą zdobyłeś dwa gole po strzałach z "wapna". Powiedz o czym myślałeś, gdy podchodziłeś do tych dwóch rzutów karnych?

- Chciałem nie zawieść drużyny i wykorzystać te dwie okazje. Nie ma co ukrywać, że przyszedłem do Jagiellonii, aby w takich ciężkich momentach pomóc drużynie osiągnąć sukces.

W ostatnich czterech meczach zdobyliście tylko trzy punkty. Masz wrażenie, że dopadła was zadyszka?

- Delikatna - być może, ale nie ma co sugerować się tymi punktami, bo trzy spotkania graliśmy na wyjeździe, gdzie nam nigdy nie szło. Sukcesy Jagiellonii w ekstraklasie w spotkaniach wyjazdowych można policzyć na palcach jednej ręki, więc to nie jest tylko przypadek Probierza, czy obecnej Jagiellonii, ale również Jagiellonii sprzed kilkunastu lat, gdzie również wygrywała od święta. My jednak chcemy robić swoje, chcemy wygrywać. Ważne teraz, abyśmy się poważnie skoncentrowali przed Bełchatowem, który nam nigdy nie leżał. Pragniemy wygrać ten mecz i zakończyć rundę w bardzo dobrej atmosferze, z dużymi nadziejami na utrzymanie się wiosną w ekstraklasie.

Zdajecie sobie sprawę, że jak nie wygracie z GKS-em Bełchatów, to w Białymstoku nie będzie spokojnej zimy?

- To jest futbol i wszystko może się zdarzyć. Od miłości do nienawiści cienka linia i porażka z Bełchatowem na pewno wywołałaby w Białymstoku negatywne reakcje. Musimy zostawić całe serducho na boisku i w dobrych nastrojach skończyć rundę, która po zwycięstwie będzie uznana, w moim odczuciu i wszystkich kibiców, za bardzo udaną, bo nie ma co ukrywać, że odrobiliśmy dziesięć punktów karnych, których sami sobie nie sprezentowaliśmy, a przyjęliśmy w inwentarzu. Na szczęście już wszyscy w Białymstoku o tych punktach karnych zapomnieli.

Jesienią strzeliłeś 8 bramek i zapisałeś 4 asysty. Jesteś zadowolony ze swojej postawy?

- Zadowolony to będę jak utrzymamy się w lidze. Na razie robię swoją pracę, którą mam do wykonania. Były momenty lepsze i gorsze, chociaż z pewnością mogło być nieco lepiej. Poczekajmy na ostatni mecz z Bełchatowem i wówczas przyjdzie czas na analizy.

Komentarze (0)