Kapitan reprezentacji Polski zupełnie przy okazji wyprzedził legendę niemieckiej piłki Gerda Muellera. I to po raz drugi w karierze. Robert Lewandowski jeszcze w barwach Bayernu Monachium pobił rekord legendarnego "Bombera" i po blisko czterdziestu latach zdobył 41 goli w jednym sezonie Bundesligi - o jednego więcej niż Mueller w sezonie 1971/72.
"Lewy" nie chciał gonić Muellera pod względem goli w Bundeslidze i odszedł do Barcelony, ale i tak wyprzedził go w jeszcze jednej klasyfikacji. Dwa gole z Sevillą w La Liga (5:1) dały naszemu napastnikowi trzecie miejsce w klasyfikacji wszech czasów pod względem liczby bramek w pięciu topowych ligach Europy. Polak ma ich już 366, o jedną więcej niż Mueller. "Lewy" znajduje się za Cristiano Ronaldo (495 goli) i Leo Messim (496 goli).
ZOBACZ WIDEO: Nie, to nie Liga Mistrzów. Gol stadiony świata
To wszystko stało się w momencie, gdy w tygodniu hiszpańskie media zastanawiały się, czy Lewandowski w ogóle wystąpi w spotkaniu ligowym. Wszystko przez brutalne zagranie bramkarza Chorwacji w meczu Ligi Narodów we wtorek. Tamtejsi eksperci wściekali się, że Michał Probierz wpuścił Lewandowskiego na boisko, skoro tłumaczył przed spotkaniem, że napastnik miał drobny uraz. Lewandowski wracał do Barcelony kulejąc, ale za kilka dni wyglądał jak nowonarodzony. Znowu pokazał, że drobne urazy są dla niego jak mało istotne wątki poboczne.
Zmienili zdanie
Jak bardzo zmieniło się postrzeganie Roberta Lewandowskiego w tym sezonie niech świadczy ogólny zachwyt nad formą Polaka. Kapitan polskiej kadry ma już dwanaście goli w La Liga, raptem po dwóch miesiącach trwającego sezonu. Tyle bramek w zeszłych rozgrywkach "Lewy" uzbierał dopiero w lutym.
Czy Lewandowski zaczął grać świetnie drużynowo, czy czaruje zwodami, popisuje się rajdami, mija kilku rywali? Nie. Jest po prostu skuteczny. A gdy Lewandowski nie trafiał do bramki przed wakacjami, to eksperci wyliczali szereg popełnianych błędów w meczach, podważali też jego przydatność w zespole. Perspektywa szybko się zmieniła.
Z Sevillą Lewandowski dotknął piłkę raptem kilka razy do momentu ustawienia jej jedenaście metrów od bramki Sevilli. "Lewy" nie był specjalnie widoczny, ale po dwudziestu minutach swoje zrobił. Pewnie, w swoim stylu, z naskokiem, wykonał rzut karny. A przed przerwą dołożył drugiego gola.
Wydawało się, że to była łatwa bramka, a może nawet "ukradziona". Raphinhia strzelił zza pola karnego, a Lewandowski z bliskiej odległości dołożył nogę. Powtórki pokazały, że po pierwsze: Lewandowski świetnie ustawił się do uderzającego kolegi i bramki rywala, zachował czujność, uniknął spalonego i przeciął strzał Brazylijczyka. Jak się okazało, gdyby nie reakcja "Lewego", piłka przeszłaby obok słupka.
Lewandowski kolejny raz w tym sezonie pokazał, że w polu karnym czuje się najlepiej. Dziś przypomina maszynę - swoją starą wersję z czasów gry u Hansiego Flicka w Bayernie Monachium. A za chwilę może dołożyć kolejny piękny wynik - sto goli w Lidze Mistrzów. Napastnikowi brakuje do tego osiągnięcia tylko czterech trafień.
Szczęsny ma problem?
W niedzielę pierwszy raz w kadrze meczowej Barcelony znalazł się Wojciech Szczęsny. Były reprezentant Polski oglądał, jak Inaki Pena dobrze radził sobie poza własnym polem karnym. To największa zagadka, czy Szczęsny w wieku 34 lat nauczy się grać tak wysoko? Przez całą swoją karierę nasz bramkarz nie słynął raczej z takiego zachowania.
Z Sevillą Pena wyróżniał się przede wszystkim czytaniem gry, przerywaniem akcji rywala na piętnastym lub dwudziestym metrze. Choć przy dośrodkowaniu z rzutu wolnego golkiper Barcelony popełnił błąd, Sevilla mogła zdobyć bramkę. Penę asekurował jednak... Lewandowski.
Na razie Hiszpan nie daje powodów, by Flick musiał go zmienić. Przy jednym golu strzelonym przez Sevillę nie miał szans.
Wydaje się, że to Hiszpan zagra w dwóch hitowych meczach w tygodniu - z Bayernem Monachium w Lidze Mistrzów i Realem Madryt w lidze. To wtedy Pena pokaże, czy przyjście do drużyny Wojciecha Szczęsnego było w ogóle potrzebne.
Mateusz Skwierawski, dziennikarz WP SportoweFakty