Agnieszka Kiołbasa: Szesnaście punktów w siedemnastu meczach. Chyba liczyliście na więcej?
Kamil Glik: Zdecydowanie liczyliśmy przynajmniej na 20 punktów, bo wtedy zima byłaby w miarę spokojna. Niestety nie udało się osiągnąć celu i jest ich tylko 16. Nie spadliśmy jednak jeszcze z ligi. Zajmujemy jedenaste miejsce i na pewno nie stoimy na straconej pozycji. W poprzednim sezonie po jesieni mieliśmy 15 punktów, a zapewniliśmy sobie utrzymanie na kolejkę przed końcem. Ja jestem optymistą.
Po trzech wygranych meczach z rzędu wydawało się, że będzie zdecydowanie lepiej. Wasza sytuacja nie jest za ciekawa…
- Liczyliśmy na więcej punktów, to oczywiste. W poprzednim sezonie była jednak inna sytuacja w tabeli. Teraz 16 punktów daje nam jedenaste miejsce, a w tamtym roku 15 dawało czternaste. Na pewno ciężka runda przed nami. Każdy mecz praktycznie o życie. Ja staram się jednak myśleć pozytywnie.
Poprawiliście grę w ofensywie, szwankuje defensywa. Straciliście aż 29 bramek. Gorsza od was pod tym względem jest tylko Korona. W czym tkwi przyczyna?
- Rzeczywiście nasza gra w defensywie w tym sezonie wyglądała średnio. W przerwie w rozgrywkach czeka nas sporo pracy nad tym elementem. Ciężko powiedzieć, czym to jest spowodowane. Na pewno za bramki tracone po stałych fragmentach gry nie odpowiadali tylko obrońcy, bo to jest krycie indywidualne. Cały zespół należy za nie obarczać.
A może to zmiana stylu gry na bardziej ofensywny sprawiła, że zapomnieliście o tyłach?
- Być może w tym tkwi przyczyna. Dobrze, że tych bramek trochę nastrzelaliśmy, bo gdybyśmy zdobyli ich tyle, co w tamtym sezonie i stracili aż 29, to nawet nie chcę myśleć, co by było.
Bolą was chyba przede wszystkim te bramki stracone na własne życzenie, a było ich trochę. Kielce, Wrocław, Sosnowiec, Wodzisław. Można wymieniać i wymieniać.
- Traciliśmy naprawdę głupie bramki. Przeciwnik trafiał do siatki po indywidualnych błędach poszczególnych zawodników. Wszyscy jesteśmy za to odpowiedzialni, nie tylko obrońcy. Cała drużyna źle się zachowała przy indywidualnym kryciu.
Którego meczu żałujesz najbardziej?
- Meczu z Koroną i z Arką. Strata punktów w tych spotkaniach boli najbardziej.
Macie tylko dwa punkty przewagi nad strefą spadkową. Nietrudno sobie wyobrazić, że zima w Gliwicach będzie bardzo gorąca.
- Będzie gorąco. Na pewno dojdzie do zmian. W każdym klubie tak jest, od tego się nie ucieknie. Tym muszą się jednak martwić działacze. My musimy zrobić wszystko, żeby przygotować się do następnej rundy i walczyć o utrzymanie.
Ty osobiście tę rundę możesz zaliczyć do udanych. Zostałeś dostrzeżony przez selekcjonera, otrzymałeś powołanie do dorosłej reprezentacji.
- Jeżeli chodzi o mnie, to ta runda nie była najgorsza. Cieszyłbym się jednak bardziej, gdyby ten dorobek punktowy Piasta był większy, bo wtedy i wizerunek zespołu byłby inny. Chcę grać w każdym meczu jak najlepiej. Raz mi to wychodziło lepiej, raz gorzej, ale generalnie minioną rundę mogę uznać za niezłą.
Do pełni szczęścia zabrakło tylko występu w koszulce z orzełkiem na piersi?
- Zdecydowanie tak. Myślę, że to byłoby takie uwieńczenie tej rundy. Podchodzę jednak do tego spokojnie. Ta kadra mi nie ucieknie. Mam jeszcze czas. Najważniejsze, żeby dopisywało mi zdrowie, omijały mnie kontuzje, a będzie dobrze.
W trakcie trwania rozgrywek tematem wiodącym była twoja przyszłość, w okienku transferowym nie będzie inaczej. Jak to jest? Zostajesz w Piaście czy opuszczasz Gliwice?
- Wiele się mówi na ten temat. Nie wiem, jak rozwinie się ta sytuacja. Sprawa wyjaśni się do końca tego roku. Na tę chwilę nie można być niczego pewnym. Wiem, że wpłynęła oficjalna oferta, wiem, że mają się odbyć rozmowy. Za kilka tygodni będziemy wiedzieć więcej.
Gdyby to od ciebie zależało, co byś zrobił?
- Na pewno gra w jednym z czołowych klubów Polski to wielkie wyzwanie i krok w przód w karierze, a każdy chce się przecież rozwijać. Ze mną nie jest inaczej. Decyzja nie należy tylko do mnie. Wiele do powiedzenia mają działacze, bo moja umowa cały czas jest ważna.
Jakiś czas temu mówiłeś, że za granicę nie chcesz wyjeżdżać. Coś się w tej kwestii zmieniło?
- Nie, zdecydowanie chcę zostać w Polsce.
Jesteś stale łączony z Lechem. Czy Kolejorz to ten klub, w którym chciałbyś zagrać?
- Na pewno tak. Walka o mistrzostwo Polski to dla mnie krok do przodu. W takiej drużynie jak Lech miałbym szansę się rozwinąć.
Występy w silniejszym klubie mogłyby na dobre otworzyć przed tobą bramy reprezentacji…
- Zdecydowanie. Nie ma co ukrywać, że łatwiej trafić do reprezentacji z Lecha Poznań niż z Piasta Gliwice. Pod warunkiem oczywiście, że jest się tam piłkarzem, który dostaje szanse występów. Jeżeli trafię do Lecha, będę robił wszystko, żeby grać. Jednak powtarzam, jeszcze nic nie jest przesądzone. Daleka droga do tego.
Nikt nie ma wątpliwości, że dysponujesz ogromnym talentem. Czujesz się gotowy na przeprowadzkę do czołowego polskiego klubu?
-Jestem gotowy na nowe wyzwania: jak walka o mistrzostwo Polski. To byłby krok w przód w mojej przygodzie z futbolem. Chciałbym spróbować sił w takim klubie.
Nie obawiasz się, że w Lechu możesz nie grać tak regularnie? Przeprowadzka w trakcie sezonu niesie ze sobą spore ryzyko.
- Rywalizacja jest wszędzie. Nie neguję tego. Chciałbym jednak spróbować swoich sił w lepszym zespole. To, czy wskoczyłbym do pierwszego składu, będzie już zależało od trenera. Nie wybiegam jednak aż tak daleko w przyszłość.
Sądzisz, że Piast znajdzie kogoś, kto mógłby cię godnie zastąpić?
- Myślę, że tak. Po odejściu Adama Banasia też było wiele płaczu. Wszyscy się zastanawiali, kto go zastąpi, a jakoś się udało. Jeżeli odejdę, w Piaście znajdzie się osoba, która zajmie moje miejsce.
Czy tym kimś mógłby być Szymon Matuszek?
- Być może. W Piaście jest rywalizacja na pozycji stopera. Nie zapominajmy o Łukaszu Krzyckim. Ciężko mi oceniać, bo od tego jest trener. On będzie decydował. Szanse ma każdy. Nikt nie może być pewny miejsca w składzie.
Abstrahując od twojej przyszłości. Przed Piastem trzynaście meczów, dwa punkty przewagi nad strefą spadkową. Utrzymacie się w ekstraklasie?
- Mam taką nadzieję, że dołożymy odpowiednią liczbę punktów i się spokojnie utrzymamy.