Korespondencja z Sankt Gallen - Krzysztof Sędzicki
Ambitne Polki były zepchnięte w większości do defensywy, ale tego należało się spodziewać. Przetrwały pierwszą połowę, ale siedem minut po rozpoczęciu drugiej przepięknym trafieniem z dystansu popisała się Jule Brand. Z kolei w 67. minucie jeszcze jeden cios naszej drużynie zadała Lea Schueller. Ale nawet mimo tego trudno mieć pretensje do Biało-Czerwonych.
- Myślę, że nawet w drugą stronę - przyznaje Adriana Achcińska. - Mówię z przekonaniem, że jestem dumna z tego zespołu i z tego, co pokazałyśmy. W szatni powiedziałyśmy sobie, że to było nasze sto procent. Wiadomo, że wynik nie był na naszą korzyść, ale wstydu nie przyniosłyśmy. Na pewno nie spuścimy głów, a wręcz przeciwnie - będziemy szukać swoich szans - powiedziała na gorąco po meczu.
Nadzieje na korzystny wynik rozbudziła pierwsza część spotkania, w której udało się dowieźć bezbramkowy remis, a nawet stworzyć kilka okazji pod niemiecką bramką.
ZOBACZ #dziejesiewsporcie: Krychowiak wpadł w zachwyt podczas podróży
- Pierwsza połowa? Dobra, nie dopuszczałyśmy do klarownych sytuacji. W przerwie powiedziałyśmy sobie, że w drugiej połowie na pewno będzie trudniej. Nie ustrzegłyśmy się błędów, ale cóż, zdarza się. Na dziś jesteśmy słabsze o dwie bramki, ale podchodzimy do tego z dumą - podkreśliła pomocniczka reprezentacji Polski.
Obiektywnie należy przyznać, że przewaga fizyczna i jakości piłkarskiej była jednak po stronie przeciwniczek. Im bliżej było końca spotkania, tym bardziej widać było, jak dużo wysiłku nasze panie włożyły w to starcie.
- Fizycznie pod koniec było już trudno, ale jeśli mam powiedzieć o sobie, to czułam się bardzo dobrze. Trzeba powiedzieć, że sama atmosfera, kibice, niosły mnie tak bardzo, że nie było czasu, żeby powiedzieć sobie, że "już nie mogę". Ciężko, ale na plus - odparła Achcińska.
Debiut na mistrzostwach Europy owiany był ogromną dawką emocji. Nawet jeśli przed meczem z zespołu płynął przekaz, że przygotowujemy się tak samo jak do każdego innego, rzeczywistość musiała trochę te oczekiwania zweryfikować. I tak faktycznie było.
- Jeśli ktoś powie, że "przeszedł" do porządku dziennego, to skłamie. Pierwszy raz w historii zagrałyśmy na mistrzostwach Europy i to jeszcze z Niemkami. Każda miała ine emocje niż dotychczas, ale jestem dumna, że nie zjadł nas stres. Nie było widać, że jesteśmy debiutantem. Grałyśmy z ośmiokrotnym mistrzem Europy, a w pierwszej połowie tej różnicy nie było widać - podkreśla pomocniczka.
Co istotne, Polki nie przegrały tej walki z emocjami, a starały się przekuć w coś, co je napędzało.
- Utrzymałyśmy nerwy na wodzy, utrzymałyśmy nasz mental i dodatkowo nieśli nas kibice na stadionie. Bardzo się cieszę, że tylu ich było, bo można było się poczuć w jakimś stopniu, że gramy u siebie - ta wrzawa, ten Mazurek Dąbrowskiego. Wiadomo, że chcemy, by przychodziło więcej, ale doceniamy to co mamy - mówi Achcińska.
- Dużą rolę odgrywa praca mentalna na kadrze oraz sztab, który nas przygotowuje. Są też zawodniczki, które grały w Lidze Mistrzyń. Gdy masz takie doświadczone koleżanki, to daje większy spokój i poczucie, że nie jestem w tym wszystkim sama, bo naszą największą siłą jest zespół - dodaje.
Nie udało się w pierwszym meczu, ale może uda się w kolejnych? Przed nami w grupie jeszcze starcia ze Szwedkami i Dunkami.
- Nie zadeklaruję, że zdobędziemy sześć punktów, ale mogę obiecać, że będziemy walczyć do końca. Naszym najważniejszym punktem jest jedność, nigdy indywidualności i ja mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że powalczymy do końca - zakończyła piłkarka 1. FC Koeln.