Rodzinne miasteczko Marcina Bułki liczy zaledwie 2,5 tys. mieszkańców. Leży ok. 70 km od Warszawy, na drodze ze stolicy do Płocka. Pierwsze kroki bramkarz stawiał w lokalnych Stegnach, ale szybko trafił do Escoli Varsovia. Do akademii ściśle współpracującej wtedy z FC Barceloną przeniósł się jako 11-latek za sprawą Marka Brzozowskiego.
To sąsiad Bułki i jego pierwszy trener. Gdy dostał pracę w nowo powstałej Escoli, postanowił wziąć go ze sobą. I to dosłownie. Brzozowski, choć nie prowadził w Warszawie rocznika Bułki (1999), woził go do stolicy i z powrotem. Godziny ich zajęć często się nie pokrywały. Zdarzało się, że jeden musiał czekać kilka godzin na drugiego i na odwrót. To była pierwsza z przeszkód w jego drodze na piłkarski szczyt.
- Po roku nie mógł dojeżdżać i wrócił do Wyszogrodu. Tam przez pół roku grał w miejscowym klubie, a potem kolejne pół roku w klubie z Płocka - wspomina w rozmowie z WP SportoweFakty Wiesław Wilczyński, założyciel i prezes Escoli.
- Po roku wrócił do nas. Trzy lata, które spędził w naszym klubie po powrocie, były chyba kluczowe w jego piłkarskim rozwoju. Robił stałe postępy. Wiedziałem, że to bramkarz, który może osiągnąć poziom profesjonalny, ale nie spodziewałem się, że zajdzie aż tak daleko - przyznaje Wilczyński.
ZOBACZ WIDEO: Można oglądać i oglądać. Co za gol z połowy boiska. Jest nagranie!
Telefon do Josepa Bartomeu. "Powiedzieli, że chcą go sprawdzić"
Escola to młoda, ale już renomowana akademia, która powstała z inicjatywy Wilczyńskiego w 2010 roku. W zamian za opłatę warszawski klub korzystał z metodologii treningowej udostępnionej przez FC Barcelonę - jeden z najlepiej szkolących klubów na świecie.
Po kilku latach działalności pojawił się pierwszy zgrzyt. Teren, na którym działa akademia, okazał się sporny. Wówczas Wilczyński doszedł do wniosku, że to odpowiedni czas, aby pokazać światu, że Escola nie tylko ogrzewa się w świetle wielkiego partnera, ale też potrafi szkolić.
- Bardzo mi wtedy zależało, żeby kogoś z naszej akademii zaprezentować. Ciągle mieliśmy kłopoty z boiskami. Chciałem pokazać, że dobrze pracujemy. Miałem telefon do ówczesnego prezesa Barcelony Josepa Bartomeu. Zadzwoniłem i zapytałem, czy chcieliby sprawdzić któregoś z naszych zawodników. Powiedział, że zapyta dyrektora sportowego. Wtedy był to Jose Segura. On oddzwonił do mnie i powiedział, że jak najbardziej chcą przetestować Marcina - opowiada nam prezes Escoli o kulisach wyprawy Bułki do stolicy Katalonii.
Plany zmaterializowały się bardzo szybko. - Do Warszawy przyleciał Ricard Segarra, który jest obecnie trenerem bramkarzy w Olympique Marsylia. Sprawdził umiejętności Marcina, jego podejście, chciał go też poznać jako człowieka. Po trzech dniach przyznał, że pozytywnie zapatruje się na pomysł testów Marcina w Barcelonie - słyszymy.
Wszystko dzięki... hiszpańskim dziennikarzom
W marcu 2016 roku Bułka był w Barcelonie przez tydzień. Wilczyński doleciał dzień po bramkarzu. Gdy wylądował, w lotniskowych salonikach prasowych można było zakupić najnowsze wydanie "Mundo Deportivo", w którym opublikowano artykuł o "wszechstronnym i kompletnym bramkarzu z Polski".
16-letni wówczas Bułka trenował z drużyną U-19, która występowała w Lidze Młodzieżowej - juniorskim odpowiedniku Ligi Mistrzów. W jej kadrze byli m.in. Andre Onana czy Marc Cucurella. Zajęcia były otwarte dla dziennikarzy, dlatego wieść o utalentowanym bramkarzu rozeszła się lotem błyskawicy po Europie, a nazwisko Polaka znalazło się na radarze innych czołowych klubów na Starym Kontynencie.
- Wciąż mam tę gazetę w domu. Wyobraża pan sobie, że 16-latka określili mianem "kompletnego"? Madrycka "Marca" też napisała o nim bardzo ciepło. Będąc na tym lotnisku, pomyślałem sobie "Boże, przecież ci dziennikarze wykonali cała pracę w zakresie promocji Marcina". Takie informacje w mediach przedostają się bardzo szybko i przedostały się też do Chelsea - mówi prezes Escoli.
- Gdy wróciliśmy do Warszawy, to już czekał na nas Henrique Hilario, trener bramkarzy Chelsea. Przekonywał mnie, żeby się zgodzić na testy Marcina w Londynie - ujawnia Wilczyński, dodając, że w tej sprawie dał bramkarzowi i jego mamie wolną rękę.
16-latek długo się nie zastanawiał. Po czasie spędzonym w Barcelonie głód zasmakowania wielkiej piłki na dłużej był jeszcze większy. Do stolicy Katalonii miał wrócić w maju. Chelsea jednak kusiła i Bułka pojawił się w centrum treningowym w Cobham jeszcze w kwietniu. Tym razem towarzyszyła mu mama.
- Świadomie zrezygnowałem z wyjazdu i poprosiłem, żeby właśnie mama z nim pojechała. Chciałem, żeby zobaczyła to wszystko na własne oczy, żeby poczuła tę matczyną satysfakcję ze swojego syna. Wiedziałem, że to wzmocni Marcina, a ich więź będzie silniejsza - mówi Wilczyński.
W Londynie byli konkretni. Polak od razu został rzucony na głęboką wodę. Rozpoczął treningi z pierwszą drużyną, której bramkarzem był wtedy Thibaut Courtois. Poza nim w The Blues grali też m.in. Eden Hazard, Willian, Pedro, Diego Costa, Radamel Falcao czy Cesc Fabregas. To działało na wyobraźnię 16-latka.
Mało tego, zespół prowadził legendarny Holender Guus Hiddink, który po jednym z treningów zaprosił Bułkę na rozmowę. - Wypowiadał się o nim bardzo ciepło, bo Marcin mi powiedział, jak ta rozmowa przebiegała. Dla Marcina to było olbrzymie przeżycie - wspomina Wilczyński.
Agent znikąd
Po powrocie do Polski prezes Escoli rozpoczął z Chelsea i Barceloną rozmowy dotyczące transferu i kontraktu Bułki. Anglicy byli konkretniejsi także przy negocjacjach.
- Barcelona czasami odpowiadała po dwóch tygodniach, a reprezentujący Chelsea Michael Emenalo niemal od razu. W pewnym momencie wyjechałem do Międzyzdrojów i dostałem od niego SMS-a z pytaniem "dlaczego mi nie odpowiedziałeś?". Bardzo imponował mi sposób ich pracy. Błyskawicznie podejmował decyzje - wspomina Wilczyński.
Tuż przed finalizacją transferu pojawił się agent, który "przejął" Bułkę. To odebrało Wilczyńskiemu część satysfakcji z wypromowania wychowanka swojego klubu. - Pojawił się, gdy wszystko było uzgodnione i namówił Marcina na podpisanie umowy, wedle której miał rzekomo wynegocjować mu indywidualny kontrakt na lepszych warunkach - mówi Wilczyński.
- Włożyłem w to dużo serca, pracy. Było mi przykro, że w momencie, gdy dwie umowy leżą już na stole i trzeba tylko wybrać, pojawia się człowiek, który mówi, że jest jego agentem. Tu było małe starcie. Myślę, że Marcin zrozumiał, że to był błąd, bo po latach mi o tym powiedział. Nie miałem jednak do niego pretensji, bo on miał 16 lat. Skąd w tym wieku miał o tym wiedzieć? - pyta retorycznie prezes Escoli.
- Gdy kilka lat wcześniej jeździłem z nim do diabetologa, powiedziałem mu: "Marcin, wiesz, że ja od ciebie złotówki nie wezmę, ale mogę ci pomagać. Mi zależy, żeby tobie się powiodło". To był dopiero jego start do profesjonalnej kariery - przypomina.
Cukrzyca to nie wyrok
W wieku 14 lat Bułka zaczął wykazywać niecodzienne objawy. Nie miał tyle energii, co zawsze, był senny i znacznie schudł. Gdy usłyszał diagnozę cukrzycy, wydawało się, że to koniec. Koniec świata, koniec marzeń o piłce, koniec marzeń o byciu zawodowym piłkarzem. Pomogła dopiero inna diabetolożka.
- Mieliśmy takie myśli, ale w relacjach z Marcinem staraliśmy się tego nie okazywać, byliśmy pozytywnie nastawieni. Nie chcieliśmy dokładać mu negatywnych emocji. Prof. Ewa Pańkowska podczas wizyty wyjaśniła mu, że z tą chorobą mimo wszystko można spełnić swoje marzenia. Miała w swoim gabinecie zdjęcia sportowców chorych na cukrzycę, którzy osiągnęli sukcesy w swoich dyscyplinach i mu je pokazywała - wspomina Wilczyński.
- Obaj to przeżywaliśmy. Szczególnie gdy poleciałem z nim do Barcelony i przed rozpoczęciem treningów musiał przejść testy medyczne. Nie byłem przekonany, czy ta choroba nie będzie przeszkodą. Bardzo się denerwowałem, gdy wszedł do gabinetu, a ja czekałem na niego w korytarzu - wyznaje prezes Escoli.
- Okazało się, że nie było żadnych problemów. Wydaje mi się, że gdy on napotykał te kolejne trudności na swojej drodze, to go bardzo wzmacniało - przekonuje Wilczyński.
Z Wyszogrodu do miasta przyszłości
Choroba nie złamała Bułki, a on szedł do przodu na przekór wszystkim. Odmówił Barcelonie, choć miliony z całego świata marzy o tym, by trafić do La Masii. Wybrał Chelsea, bo ta zaoferowała mu szybszy kontakt z seniorską piłką. W The Blues nie doczekał się jednak oficjalnego debiutu i jako 19-latek odmówił przedłużenia kontraktu.
Pozwolił sobie na to, bo miał na stole ofertę z Paris Saint-Germain, w którym szatnię dzielił m.in. z Neymarem czy Kylianem Mbappe. W PSG zadebiutował, ale nie został "1". Gdy był wypożyczany do II-ligowych FC Cartagena i LB Chateauroux, pojawiły się pierwsze głosy, że jest przereklamowany, a w wielkich klubach lądował dzięki koneksjom agentów. Zły dla jego wizerunku był też wypadek, który spowodował w maju 2020 roku w Wyszogrodzie (więcej TUTAJ i TUTAJ).
Swoje miejsce odnalazł w Nicei, do której trafił rok później, ale początku tam też nie miał udanego okresu. Najpierw przegrywał rywalizację z Walterem Benitezem, a potem z Kasprem Schmeichelem. W przeszłości jednak los zbyt wiele razy rzucał mu kłody pod nogi, by nie wiedział, że należy po prostu wziąć rozbieg i je przeskoczyć.
Przełom nastąpił w sezonie 2023/24, gdy posadził na ławce znanego Duńczyka i podbił Ligue 1. Jego serie bez puszczonego gola robiły wrażenie, a nazwisko Polaka zaczęło padać w kontekście transferu do największych klubów w Europie. Teraz też miał na stole propozycje z czołowych lig, ale zdecydował się na przyjęcie oferty Neom SC. Trudno się temu dziwić, bo dzięki kontraktowi w Arabii Saudyjskiej ma zarobić co najmniej 45 mln euro.
- Jak już Cristiano Ronaldo przeszedł tam dla pieniędzy, których i tak ma sporo, to dlaczego Polak nie może skorzystać z takiej oferty? To kwota zabezpieczająca życie, rodzinę. Będzie czas na spokojny powrót do Europy i wybór miejsca, w którym chce się grać i żyć, a nie zarabiać. Dziś wyjazd do Arabii to już nie jest wyrok i bilet w jedną stronę - powiedział WP SportoweFakty Adrian Mierzejewski, pierwszy Polak w Arabii Saudyjskiej.
Bułka startował z liczącego 2,5 tys. mieszkańców Wyszogrodu, a przez Londyn, Barcelonę i Nicę trafił do Neom - miasta przyszłości, które powstaje w Arabii Saudyjskiej. Więcej TUTAJ. A to wszystko w wieku 25 lat, gdy przed sobą ma jeszcze wiele lat kariery.
Maciej Ławrynowicz, dziennikarz WP SportoweFakty
Real Betis vs. FC Barcelona - oglądaj mecz na żywo w ES1 o 18:30 w Pilocie WP (link sponsorowany)