Jan Bednarek przeszedł testy medyczne przed transferem do FC Porto i lada moment podpisze z klubem z Portugalii 4-letni kontrakt. "Smoki" aktywowały klauzulę wykupu 29-latka z Southampton FC i zapłacą za transfer reprezentanta Polski 7,5 miliona euro.
Stałą praktyką przy transferach wychodzących obiecujących młodych piłkarzy jest wpisanie procentu od kolejnej transakcji z udziałem zawodnika. Nie inaczej było w przypadku Bednarka, gdy ten opuszczał Lecha Poznań w 2017 roku. Wówczas Anglicy płacili za "Bediego" 6,5 miliona euro wraz z bonusami, a "Kolejorz" zagwarantował sobie 15% różnicy z kolejnego transferu środkowego obrońcy.
ZOBACZ WIDEO: Niby futbol, a jednak zabawa. To była cudowna akcja zakończona golem
Nadwyżka zatem nie jest duża, zwłaszcza że Bednarek podczas pobytu w ekipie "Świętych" szybko spełnił jeden z warunków wypłaty bonusów - chodziło o rozegranie 50 meczów w Premier League (ma ich na koncie aż 184). W tym wypadku różnica między kwotami, którą płaciło Southampton Lechowi a tą, którą teraz płaci Porto wynosi niecały milion euro. W związku z tym Lechowi należy się zaledwie kilkadziesiąt tysięcy euro.
Wpisując takową klauzulę w kontrakt Bednarka w Poznaniu z pewnością liczono na to, że po 2-3 sezonach Bednarek zamieni Southampton na większy klub za sporą sumę pieniędzy - w pewnym momencie kariery 29-latka portal Transfermarkt wyceniał go na 25 milionów euro.
Lech natomiast zainkasuje także pieniądze z tytułu tzw. solidarity payment, czyli ekwiwalentu za wyszkolenie zawodnika, co daje mniej więcej 150 tysięcy euro. Mniejsze pieniądze za wyszkolenie należą się również Górnikowi Łęczna, Sokołowi Kleczew i MSP Szamotuły.
Kolejno jest to 0,25% kwoty transferu za każdy rok szkolenia pomiędzy 12. a 15. rokiem życia - tu zyskają Sokół (3 lata = 56 250 euro) i MSP (rok = 18 750 euro) - oraz 0,5% kwoty za każdy rok pomiędzy 16. a 23. rokiem życia - i tu pieniądze należą się Lechowi (187 500 euro) oraz Górnikowi (rok na wypożyczeniu = 37 500 euro).
Media w Portugalii żyją transferem reprezentanta Polski do Porto i pokładają w nim spore nadzieje, o czym pisaliśmy TUTAJ.
Dominik Stachowiak, dziennikarz WP SportoweFakty