W czwartek Lech Poznań uległ na własnym stadionie 1:5 KRC Genk. Belgijska drużyna całkowicie zdominowała mistrza Polski i do przerwy prowadziła 4:1. A wynik mógł być jeszcze wyższy, gdyż Hyeon-Gyu Oh zmarnował rzut karny.
To spotkanie brutalnie uwypukliło problemy, jakie "Kolejorz" od początku sezonu ma w grze obronnej. Statystyki są bezwzględne - poznaniacy tracili gole w dziewięciu z dziesięciu oficjalnych meczach.
Problem leży nie tylko w obrońcach?
Czyste konto udało im się tylko zachować w rewanżowym meczu z Breidablik w 2. rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów. Dużym problemem trenera Nielsa Frederiksena było to, że w czwartek nie mógł skorzystać z dwóch prawych obrońców. Z powodu kontuzji pauzują zarówno Robert Gumny, jak i Joel Pereira.
Niepokojący może być również fakt, że Lech stracił pierwszą bramkę z Genk już w 10. minucie. Bartosz Bosacki, były kapitan "Kolejorza" i mistrz Polski z tą drużyną w sezonie 2009/2010, w rozmowie z naszą redakcją ocenił, że problem nie leży jednak wyłącznie w defensorach.
- Wyglądało to niedobrze. Niepokojące jest to, że Lech traci tyle bramek. Nie chodzi mi tylko o ten mecz, bo widać to na przestrzeni całego sezonu. Już po meczu z Crveną zwracałem uwagę na braki w koncentracji i przeciwko KRC Genk było to widać ponownie - ocenił.
- Coś kuleje w całej organizacji gry Lecha. Sztab trenerski musi zastanowić się, co zrobić i być może dokonać zmian również w środkowej części boiska. Uwaga kibiców i dziennikarzy skupia się teraz na obrońcach, ale ja zawsze mówię, że cały zespół atakuje i broni. Nie jest więc tak, że słaba gra w defensywie to wina jedynie obrońców - dodał.
Czy Lecha było stać na więcej?
Zanim Lech przystąpił do rywalizacji z KRC Genk w Lidze Europy, mierzył się z FK Crveną zvezdą w III rundzie eliminacji Ligi Mistrzów. Polska drużyna odpadła po domowej porażce 1:3 i wyjazdowym remisie 1:1. Zdaniem Bosackiego w starciach z Belgami i Serbami była widoczna duża różnica poziomu.
- Trzeba sobie jasno powiedzieć, że rywale byli lepsi. Szkoda tych wyników, bo Lech ze swoim potencjałem nie zasługuje na aż tak wysokie porażki. Ale one miały miejsce i to na pewno wpływa na atmosferę. Trudno znaleźć powody do optymizmu przed kolejnymi spotkaniami, ale taki jest sport. Współczuje chłopakom i wszystkim w klubie, ale na szczęście można się poprawić. Liczę, że nie będzie nerwowych ruchów w zespole i na ławce trenerskiej - dodał.
Czy to oznacza więc, że w tym momencie szczytem możliwości Lecha jest faza grupowa Ligi Konferencji? To właśnie w niej będzie grał "Kolejorz" w przypadku odpadnięcia z Genk. Bosacki jest daleki od takich ocen.
- Zobaczymy, jak będzie wyglądał ten sezon, ale gdyby ktoś przed rozpoczęciem pucharów spytał mnie, czy Lech ma szansę na awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów - odpowiedziałbym, że tak. Sam pamiętam, jak byliśmy skazywani na porażkę w Lidze Europy. W sezonie 2010/2011 trafiliśmy w grupie na Manchester City i Juventus (oraz Red Bull Salzburg - przyp. red), a jednak awansowaliśmy do fazy pucharowej - stwierdził.
- Patrząc na letnie transfery Lecha, można było powiedzieć, że ta drużyna ma naprawdę spory potencjał. Ale potem przyszły kontuzje, zwłaszcza w obronie, co utrudniło walkę z rywalami - zakończył Bosacki.
Adrian Hulbój, dziennikarz WP SportoweFakty