Trzeba mieć pomysł na polskiego piłkarza - rzecz o oknie transferowym w Polsce

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

1 marca o godzinie 23:59 zatrzasnęły się skrzydła okna transferowego dla klubów polskiej ekstraklasy. Jaki to był czas dla drużyn walczących o mistrzostwo Polski i utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej? Zapraszamy na dogłębną analizę wydarzeń transferowych minionych dwóch miesięcy.

W tym artykule dowiesz się o:

"Sezon rezerwowych"

Niemal tradycyjnie zimową przerwę w rozgrywkach na największych zakupach spędziły drużyny broniące się przed spadkiem z ekstraklasy. Najaktywniejsza na rynku była zamykająca ligową tabelę wodzisławska Odra. Marcin Brosz, który jesienią objął stery w nadgranicznym klubie, w prezencie od działaczy otrzymał niemal nową kadrą zawodników. W zarodku rozpaczliwej walki o byt w najwyższej klasie rozgrywkowej, a co za tym idzie - o tantiemy z Canal+ stanowiące istotna część budżetu klubu, Odra zakontraktowała 12 nowych graczy. Przypomina to scenariusz filmu "Sezon rezerwowych" z Genem Hackmanem i Keanu Reevesem w rolach głównych - wobec strajku futbolistów, trener drużyny z ligi NFL (w tej roli Hackman), by ratować dla klubu ogromne wpływy od sponsorów postanowił zbudować zespół z niespełnionych talentów, graczy mających najlepsze lata już za sobą oraz sportowych wykolejeńców, pozostających w konflikcie z prawem. - Chciałbym podziękować włodarzom klubu, którzy postanowili mnie tu sprowadzić, kosztowało ich to sporo wysiłku - mówił po podpisaniu kontraktu z klubem Mauro Cantoro, najgłośniejszy obok sprowadzenia Arkadiusza Onyszki ruch klubu. Z kolei dla Marcina Chmiesta, Pawła Magdonia, Brasilii czy Roberta Kolendowicza to ostatnia szansa na zapisanie się w jakikolwiek sposób w historii polskiej ekstraklasy.

Także 15. w tabeli Polonia Warszawa nie próżnowała w ostatnich miesiącach. Szalony właściciel klubu, Józef Wojciechowski bezgranicznie zaufał Jose Marii Bakero, w którego ręce późną jesienią powierzył los Czarnych Koszul. Chociaż były reprezentant Hiszpanii i filar słynnej Barcelony Johana Cruyffa jako szkoleniowiec nie może na razie pochwalić się jakimikolwiek osiągnięciami, Wojciechowski spełnia każde jego zachcianki. W zimie na Konwiktorską zawitało pięciu nowych graczy - Tomasz Brzyski, Janusz Gancarczyk, Cesar Cortes Pinto, Andreu i Dolapo Omotayo Ayewoh. Niespotykane w polskich warunkach jest to, że warszawska Polonia za wszystkich swoich nowych graczy wyłożyła gotówkę.

Jak pies ogrodnika?

Kto oprócz klubu z ul. Konwiktorskiej był skłonny płacić za transfery innym polskim klubom? Okazuje się, że transakcje pieniężne między przedstawicielami ekstraklasy należą do rzadkości. Ledwie czterech zawodników było bohaterami gotówkowych transferów między klubami najwyższej klasy rozgrywkowej. Obraz niechęci polskich klubów do ubijania ze sobą interesów nabierze jeszcze wyraźniejszych kolorów, jeśli doda się, że dwa tego typu transfery zostały wymuszone szantażem jednej ze stron. Kiedy Rafał Grzyb i Janusz Gancarczyk podpisywali z Jagiellonią Białystok i Polonią Warszawa umowy obowiązujące od lipca 2010 roku, odpowiednio Polonia Bytom i Śląsk Wrocław ogłosiły, że zawodnicy ci wiosną nie powąchają murawy. W efekcie za zwolnienie zawodnika z kontraktu 4 miesiące wcześniej zainkasowały okrągłe sumki. Podobnie było w przypadku innego zawodnika bytomskiej Polonii, Michała Zielińskiego, który związał się z Koroną Kielce kontraktem wchodzącym w życie po zakończeniu sezonu. W jego sprawie jednak działacze Polonii zgodzili się na rozwiązanie umowy za porozumieniem stron i bez sumy odstępnego mógł przejść do Korony już teraz. Jedynie transfery Tomasza Brzyskiego i Piotra Ćwielonga odbyły się jak w piłkarsko cywilizowanym kraju.

Skąd taki zastój w interesach między klubami ekstraklasy? Tłumaczy dla portalu SportoweFakty.pl Jarosław Kołakowski, jeden z najprężniej działających polskich agentów piłkarskich: - W przypadku Brzyskiego weszła w grę logiczna cena. Cały ten stan określiłbym z kolei tak, że kwoty żądane przez kluby za zawodników są za wysokie w stosunku do sytuacji, która panuje na rynku, a jest ona dość uboga. Niestety pieniędzy na transfery w polskich klubach nie ma. Trudno nie zgodzić się tym wytłumaczeniem, jeśli Piast Gliwice za Kamila Glika chciałby uzyskać milion euro, a Ruch Chorzów za Macieja Sadloka około 750 tysięcy euro. Bardziej obrazowo od Kołakowskiego w tej sprawie wypowiedział się niedawno prezes Cracovii, prof. Janusz Filipiak: - Starą skodę też sobie można wystawić za 500 tysięcy. Może ktoś kupi, jeśli to będzie jedyna skoda na rynku. To jest trochę śmieszne. W tej chwili bardzo wiele klubów chce dużych pieniędzy.

- Jest to na pewno jakaś tendencja. Generalnie kluby kupując zawodników nie cenią ich tak bardzo, jak w momencie sprzedaży. Kluby zwykle chcą dostać wtedy więcej pieniędzy, a za zawodnika o podobnej klasie nie chcą płacić więcej. W tym jest kłopot - każdy by chciał dobrze dla siebie - dodaje Kołakowski.

Wschodni front

Jeśli nie sobie nawzajem, to komu płacą reprezentanci ekstraklasy za nowych zawodników? W tym okienku transferowym polskie kluby szeroko otworzyły się na kierunek wschodni. Poznański Lech dokonał tylko jednego transferu, ale transakcja przeprowadzona przez Kolejorza musi budzić respekt wśród konkurentów. Działaczom z ul.Bułgarskiej udało się wykupić z BATE Borysów reprezentanta Białorusi, Siergieja Kriwca. 24-letni pomocnik, który ma za sobą występy w fazie grupowej Ligi Mistrzów oraz tytuł najlepszego gracza ligi białoruskiej, kosztował Lecha około milion euro. Przychylniejszym okiem na obcokrajowców spojrzała Cracovia. Pasy sfiltrowały ligę mołdawską, z której wyciągnęły dwóch reprezentantów kraju - Aleksandru Suworowa i Georgija Owsjannikowa. Ten pierwszy kosztujący 130 tysięcy euro zdążył już zaprezentować się z bardzo dobrej strony w czasie ligowego debiutu w meczu z Legią Warszawa. Z kolei Owsjannikow jest prawdziwym ruchem last minute. Cracovia dopięła jego wypożyczenie z Olimpii Balti w ostatnich godzinach okienka transferowego. Zapłaci za niego 20 tysięcy euro teraz i kolejne 180 tysięcy jeśli w czerwcu zdecyduje się na kupno zawodnika. Owsjannikow - król strzelców ligi mołdawskiej - do czerwca ma zarabiać w Polsce 4 tysięcy euro miesięcznie. - Piłkarze ze wschodu są w stanie się zmieścić w widełkach finansowych polskich klubów w zakresie kontraktów. Widać z tego, że piłkarz z Mołdawii, który tam jest piłkarzem czołowym może przyjść do Polski i zarabiać przeciętne pieniądze. Trzeba za niego zapłacić, ale jest szansa na to, że on w Polsce też się stanie piłkarzem czołowym. To jest kierunek myślenia klubów i dlatego sięgają po takich piłkarzy jak Kriwiec, Suworow, Owsjannikow, Maycon. Ci piłkarze ze wschodu są w stanie zadowolić się pieniędzmi, które są w polskiej lidze, a oprócz tego Polska jako kraj jest dla nich atrakcyjna - tłumaczy Kołakowski.

Jego słowa znajdują potwierdzenie w tym, co po związaniu się z Lechem i Cracovią mówili Kriwiec i Suworow. - Zdobyłem cztery tytuły mistrzowskie z BATE i brakowało mi już nowych wyzwań oraz motywacji. Uznałem, że to doskonały moment, aby zmienić otoczenie i spróbować swoich sił w silniejszej lidze - to słowa Białorusina z Poznania. - Dla mnie Polska jest już sporą częścią zachodu - to z kolei odpowiedź Suworowa na pytanie o to, czy ligę polską traktuje jako trampolinę na zachód. Ostatnim zawodnikiem ze wschodu, który wiosną zagra w Polsce jest król strzelców białoruskiej ligi, Maycon. Brazylijczyk związał się z Jagiellonią Białystok.

Warto także zwrócić uwagę na Miroslava Bożoka z Arki Gdynia i Cesara Pinto z Polonii Warszawa. Słowak kilka miesięcy temu był w orbicie zainteresowań Wisły Kraków, ale mistrzowie Polski nie doszli do porozumienia z Rużomberokiem w sprawie kupna zawodnika. Sztuka ta udała się dopiero gdynianom. Polonia Warszawa za chilijskiego napastnika, który ma być postrachem bramkarzy zapłaciła ok. 200 tysięcy euro. Sprawdzonym szlakiem podążyło Zagłębie Lubin. Miedziowi, którzy przed laty sprowadzili do Polski Manuela Arboledę, teraz sięgnęli po kolejnego kolumbijskiego stopera - Sergio Reinę

Podobnie jak niepopularne są transfery między klubami, tak rzadko praktykowane są wypożyczenia zawodników do innych zespołów ekstraklasy. Tej zimy tylko Legia Warszawa i Cracovia zdecydowały się na taki krok. Wojskowi wypożyczyli Adriana Paluchowskiego do Piasta Gliwice i Artura Jędrzejczyka do Korony, a Pasy Jakuba Grzegorzewskiego do Odry Wodzisław. Chętniej kluby ekstraklasy umieszczają swoich zawodników w drużynach I i II ligi. Zdarza się również, że wypożyczają ich do klubów zagranicznych i tak Krzysztof Król z Jagiellonii Białystok trafił do Chicago Fire, a Mateusz Bąk do Maritimo. Oprócz nich za granicę wypożyczeni zostali także Haris Handzić, Daniel Rygel, Tamas Kulcsar i Tamas Radzinevicius.

Posiłki z zaplecza

Dobre występy na boiskach I ligi w rundzie jesiennej dla kilku zawodników zaowocowały awansem już w środku sezonu. Dziewięciu piłkarzy zimą przeniosło się z klubów zaplecza ekstraklasy na najwyższy szczebel. Najbardziej pierwszoligowcom zaufał opiekun Korony Kielce, Marcin Sasal. Szkoleniowiec posłużył się obserwacjami poczynionymi w czasach pracy w Dolcanie Ząbki i ściągnął do Kielc Pawła Kaczmarka, któremu wygasła umowa ze Zniczem Pruszków, a także wykupił Łukasza Maliszewskiego z GKP Gorzów Wielkopolski oraz Macieja Tataja i Grzegorza Lecha z Dolcanu. Dobrze na interesach z klubami ekstraklasy wyszedł też GKS Katowice. Od Piasta Gliwice i Cracovii za Bartosza Iwana i Krzysztofa Kaliciaka Gieksa otrzymała w sumie 350 tysięcy złotych. Tuż przed zamknięciem okienka Ruch Chorzów porozumiał się z Podbeskidziem Bielsko-Biała w kwestii wykupu Damiana Świerblewskiego.

Wolni strzelcy w cenie

Oszczędności w polskich klubach powodują, że najpowszechniejszym sposobem poszerzania kadry zespołów jest kontraktowanie wolnych zawodników. W ostatnim tylko okienku transferowym kluby ekstraklasy zatrudniły w ten sposób 30 piłkarzy. Aż 1/3 tej liczby zawdzięczamy Odrze Wodzisław, ale oprócz niej jeszcze 10 klubów ekstraklasy w ten sposób troszczyło się o zimowe wzmocnienia. Legia Warszawa i Wisła Kraków - główni kandydaci do mistrzowskiego tytułu posiłkowały się zatrudnieniem graczy z kartą na ręku. W przypadku Legii jest to mający przeszłość w Manchesterze United Dong Fangzhuo. Natomiast Wisła sięgnęła po swoich były piłkarzy, którzy rozwiązali umowy z pracodawcami - Marcina Juszczyka i Clebera oraz byłego reprezentanta Senegalu, Issę Ba. Biała Gwiazda zapłaciła jedynie za wypożyczenie byłego króla strzelców ligi bułgarskiej, Georgi Christowa z Lewskiego Sofia. Zagraniczni gracze przybywający do Polski z kartą zawodniczą w dłoni, nie są piłkarzami z najwyższej półki. Są to raczej zawodnicy, dla których gra w naszym kraju jest ostatnią próbą wkręcenia się do europejskiego futbolu. - Na Zachodzie jest grupa zawodników do wzięcia za darmo lub kupić za małe pieniądze, ale oni do Polski nie chcą przyjść albo polskie kluby nie są w stanie im dać takich kontraktów, ale nie tylko z braku pieniędzy, ale też dlatego, że w polskich klubów jest mała siatka płac - tłumaczy Kołakowski.

Zaciskanie pasa powoduje też plagę rozwiązanych kontraktów. W ostatnich dwóch miesiącach przedwcześnie ze swoimi klubami, nie mając pewnego nowego pracodawcy pożegnało się 31 piłkarzy. Tylko pięciu z nich (Chmiest, Zieliński, Błażej Telichowski, Jarosław Lato i Jacek Kuranty) zostało w ekstraklasie. Kolejnych ośmiu znalazło zatrudnienie poza Polską (w tym Grzegorz Szamotulski), a pozostali będą grać w niższych ligach lub pozostają bezrobotni (Kamil Witkowski, Ireneusz Kowalski, Paulius Paknys, Łukasz Ślifyrczyk).

- Owsjannikow jest królem strzelców ligi mołdawskiej, a najlepszym strzelcem ligi polskiej jest Robert Lewandowski i on ma inne oczekiwanie. Żadnego z polskich klubów na niego nie stać. Czołowych polskich klubów nie stać na polskich zawodników. Ci zawodnicy są przeszacowani. Cena jest za wysoka, a standard finansowy jeszcze nie aż taki - zauważa Kołakowski.

Zatkany odpływ

Mizerna postawa polskich zespołów w europejskich pucharach wpłynęła na zainteresowanie klubów zagranicznych naszą ligą. Dość powiedzieć, że jedynymi zawodnikami, którzy zimą opuścili Polskę i w transferze gotówkowym związali się z zagranicznymi klubami byli dwaj obcokrajowcy, którzy ze swoimi reprezentacjami wywalczyli awans na mundial w RPA. Carlos Costly z Hondurasu zamienił GKS Bełchatów na FC Vaslui, a Peruwiańczyk Hernan Rengifo przeszedł do Omonii Nikozja. - Na rynku jest coraz mniej pieniędzy. Sytuacja jest następująca: te wielkie kluby zagraniczne są w stanie płacić po 20 milionów euro, potem jest grupa klubów średnich, które już mają problem z płaceniem relatywnie niedużych pieniędzy, a chętnie sięgają po gotowych piłkarzy. Tacy piłkarze są do wzięcia z klubów z pierwszej grupy, tych którzy nie mieszczą się na ławkach. Teoretycznie klub z 15. miejsca we Włoszech mógłby sięgnąć po zawodnika z Polski, ale pieniędzy nie ma za dużo, a może z Interu czy Barcelony ściągnąć zawodnika szerokiej kadry i za pół kontraktu go mieć. Tam zarabia 2 miliony euro, a tu dostanie milion euro, przyciągnie kibiców na trybuny i jest pewniakiem. Jeśli taka Atalanta Bergamo chciałaby Polaka, to pojawia się ryzyko. Trzeba już za niego zapłacić. Jeśli to jest Brożek czy Lewandowski, to nasze kluby nie chciałyby wypożyczać, tylko od razu uzyskać większe kwoty. To już tworzy pewną barierę,a piłkarz też chce kontrakt. Przypadek Matusiaka to pokazuje. Poszedł do Palermo i się nie przebił - tłumaczy Kołakowski.

Synowie marnotrawni

Radosław Matusiak po nieudanym podboju zachodu wrócił do polskiej ligi. Najpierw związał się z krakowską Wisłą, potem reprezentował barwy Widzewa Łódź, a teraz w Cracovii próbuje wrócić do formy z eliminacji EURO 2008. W minionym okienku transferowym kilku polskich piłkarzy podążyło śladem RadoMatu i po paru latach zagranicznych wojaży bez sukcesów wrócili do kraju (Marcin Burkhardt, Maciej Bykowski, Zbigniew Zakrzewski). Wśród wracających do Polski jest są też tacy, którzy na zachodzie wyrobili sobie dobrą markę (choćby Arkadiusz Onyszko) oraz obcokrajowcy, którym spodobało się w Polsce (Cleber, Mladen Kascelan) Czy ich obecność może uatrakcyjnić polską ligową rzeczywistość? Analizuje Kołakowski: - Tacy zawodnicy potrafią faktycznie wzmocnić drużynę, a takie powroty występują najczęściej, gdy piłkarz w danym kraju jest w tarapatach. Wtedy ten powrót niekiedy nie od razu jest tak okazały, jak wszyscy by chcieli. To indywidualna sprawa i można zastanowić się nad kilkoma rodzajami powrotów. Jest różnica między powrotem Bandrowskiego do Polski. On zagranicą wiele nie pokazał, ale był piłkarzem z aspiracjami i po trafieniu do Polski, przyjął się. To był piłkarz jeszcze głodny. Natomiast piłkarze, którzy zagranicą są długo, czegoś już dokonali, przychodzą do Polski z nastawieniem, że będzie to emerytura-zabawa i okazuje się, że wcale nie jest tak pięknie. Sięgnę po następny przykład - Seweryn Gancarczyk. To zawodnik, który chciał wrócić do Polski, ale zagranicą grał. Natomiast jeżeli wraca zawodnik, który zagranicą nie grał - jak na przykład Łukasz Madej - i widać, że dochodzi do formy i jest wiodącą postacią w Śląsku, to mimo wszystko potrzebował trochę czasu, żeby złapać poziom sportowy.

Najbliższe miesiące nie będą pomyślniejsze dla polskiego rynku transferowego. Polskie drużyny wcześnie pożegnały się z europejskimi pucharami, a reprezentacji zabraknie na mistrzostwach świata w RPA. Do tego polska piłka nie ma emisariuszy w najsilniejszych ligach kontynentu. - Myślę, ze kilku piłkarzy może się też pokazać w polskiej lidze i jakiś transfer będzie możliwy. Zgadzam się jednak, że to są wyjątkowe przypadki, kiedy klub zagraniczny chce zaryzykować z polskim piłkarzem za większe pieniądze. Wydaje mi się, że w tej chwili takim piłkarze, za którego kluby są w stanie zapłacić znaczące kwoty jest Robert Lewandowski. Z dwóch powodów - jest napastnikiem i jest młody. Mimo wszystko zawsze jest zapotrzebowanie na napastników, a ponieważ jest młody można go pozyskać i mieć dużą szansę, że się zwróci. Z drugiej strony cena za niego wysoka i jest to cena dla klubów mocnych, a te kluby oczekują piłkarzy gotowych. Tu się pojawia znak zapytania - czy jest zaufanie tych klubów dla siły polskiej ligi? Żyjemy w czasach, kiedy nie jest łatwo wytransferować polskiego zawodnika i trzeba mieć na to pomysł - puentuje Kołakowski.

Zimowe okienko transferowe w ekstraklasie sezonu 2009/2010 w liczbach:

Tylu zawodników odeszło z klubów ekstraklasy: 82

Tylu zawodników zasiliło kadry klubów ekstraklasy: 63

Tyle przeprowadzono transferów pieniężnych z udziałem zawodników i klubów ekstraklasy: 21

Tylu zawodników odeszło z ekstraklasy na zasadzie transferu definitywnego zagranicę: 2

Tylu zawodników trafiło do ekstraklasy z zagranicy na zasadzie transferu definitywnego: 9

Tylu zawodników trafiło do ekstraklasy z niższych polskich lig na zasadzie transferu definitywnego: 6 (wszyscy z I ligi)

Tylu zawodników zmieniło na zasadzie transferu definitywnego kluby w obrębie ekstraklasy: 4

Tyle wypożyczeń przeprowadzono z udziałem zawodników i klubów ekstraklasy: 40

Tylu zawodników opuściło ekstraklasę na zasadzie wypożyczeń zagranicę: 6

Tylu zawodników opuściło ekstraklasę na zasadzie wypożyczeń do niższych lig: 26 (w tym 15 do I ligi)

Tylu zawodników zmieniło na zasadzie wypożyczenia kluby w obrębie ekstraklasy: 3

Tylu zawodników trafiło do ekstraklasy na zasadzie wypożyczenia z klubów zagranicznych: 5

Z tyloma zawodnikami klubów ekstraklasy rozwiązano umowy: 31

Tylu z nich znalazło klub w ekstraklasie: 6

Tylu z nich znalazło klub zagranicą: 8

Tylu z nich znalazło klub w niższej lidze: 13 (w tym 7 w I lidze)

Tylu z nich nie znalazło dotąd nowego pracodawcy: 4

Z tyloma zawodnikami kluby ekstraklasy nie przedłużyły umów: 9

Tylu z nich znalazło klub w ekstraklasie: 4

Tylu z nich znalazło klub zagranicą: 1

Tylu z nich znalazło klub w niższej lidze: 2

Tylu z nich nie związało się dotąd z żadnym klubem: 2 (w tym Sebastian Leszczak, który został zdyskwalifikowany przez Wisłę Kraków)

Źródło artykułu: