Czy Widzew zapomniał o zasadzie fair play?

W sobotę Widzew Łódź pokonał na wyjeździe Wartę Poznań 2:0. Obie bramki strzelił jednak w kontrowersyjnych okolicznościach, gdy sędzia nie odgwizdał fauli na gospodarzach, a zawodnicy lidera pierwszej ligi nie wybili piłki poza boisko. - Widzew stworzył dwie sytuacje, po ewidentnych faulach i nie wybił piłki na aut. Myślałem, że zasada fair play obowiązuje jeszcze w piłce, ale jak widać przestała - złościł się po meczu Tomasz Magdziarz, kapitan Warty.

Pierwsza kontrowersyjna sytuacja miała miejsce w 61. minucie. W środku pola ostro zaatakowany został Tomasz Magdziarz po czym zwijał się z bólu, a piłka trafiła pod nogi Tomasza Lisowskiego. Lewy obrońca Widzewa zastanawiał się czy wybijać piłkę, ale po kilkunastu sekundach, gdy zobaczył, że zawodnik Warty podnosi się z murawy, zagrał nagle długą piłkę do Darvydasa Sernasa, który wykorzystał uśpienie innych zawodników, wyłożył piłkę Marcinowi Robakowi, a ten umieścił ją w siatce. - Mogłem wybić piłkę, ale czekałem aż Magdziarz wstanie. Rozmawiałem po meczu z Piotrem Reissem, to przyznał, że Magdziarz się trochę źle zachował. Jakby dłużej leżał to bym wybił piłkę, a on pomału wstawał, więc zagrałem piłkę do Sernasa i padła bramka - tłumaczy Lisowski.

O tę sytuację sporo pretensji miał Magdziarz, który potem jeszcze miał słowne starcie z zawodnikiem łodzian. - Dziwili się, że wstałem. Sorry, jestem takim zawodnikiem, który walczy do końca skoro nie wybili piłki - dodaje "Madzi". Trener Warty w tym przypadku nie miał pretensji do Widzewa. - Przy pierwszej bramce to był ewidentny błąd naszego zawodnika, który nawet jeśli był faulowany, to się podniósł - mówi Marek Czerniawski, a nic złego w zachowaniu swoich zawodnik nie widzi również Paweł Janas. - Zawodnik leżał, ale nic mu się nie stało, bo wstał i nie potrzebował pomocy medycznej, więc nie wiem dlaczego mieliśmy wybić piłkę - twierdzi były selekcjoner reprezentacji Polski.

Zawahanie Lisowskiego, który z piłką przy nodze czekał aż Magdziarz wstanie przyniosło dobry skutek, bo defensywa Warty nie spodziewała się długiego zagrania i nie upilnowała Sernasa. - Nie wiadomo było co się dzieje na boisku, czy zespół przeciwnika wybije tę piłkę. Powinniśmy być bardziej skoncentrowani - mówi Damian Seweryn.

Dużo więcej kontrowersji wzbudziła sytuacja przy drugiej bramce, gdzie ewidentnie ostro faulowany był Damian Pawlak, sędzia znów kontynuował grę i w dodatku przypadkowo odbił piłkę, która trafiła pod nogi Sernasa, a ten ustalił wynik spotkania. - Mamy duże pretensje do sędziego i zawodników Widzewa przy drugiej bramce. Nie dość, że arbiter nie odgwizdał faulu na naszym zawodniku i pozwolił kontynuować grę, to jeszcze odbił piłkę zmierzającą do naszego obrońcy - opowiada Czerniawski.

Na postawę arbitra mocno narzekał Seweryn. - Ewidentnie w drugiej połowie Widzew grał w dwunastu, bo jakbyśmy dali sędziemu czerwoną koszulkę, to nie widzielibyśmy różnicy. Arbiter nie miał dobrego dnia, a już przy drugiej bramce to zagrał "klepę" z zawodnikiem Widzewa, gdy nasz zawodnik został powalony i musiał zejść z boiska z powodu kontuzji - denerwuje się pomocnik Warty.

Pretensji do arbitra nie bardzo rozumiał Robak. - Ja mogę im przypomnieć mecz, gdy przegraliśmy tutaj 1:3. Dostaliśmy wtedy w 20. minucie czerwoną kartkę i wtedy nie płakali, a teraz na pewno maja jakieś pretensje - wspomina napastnik Widzewa, który znacznie ubarwił mecz z końcówki 2008 roku. Owszem, Widzew kończył wtedy mecz w dziesiątkę, ale Piotr Stawarczyk opuścił boisko w 52. minucie, po dwóch żółtych kartkach.

Robak przyznał, że łodzianie mogli wybić piłkę, ale cała akcja potoczyła się zbyt szybko. - To nie było dziesięć podań, tylko dwa-trzy i padł gol. Za szybko to się potoczyło. Warta nie może jednak zwalić na to winy, bo na boisku było jeszcze dziesięciu innych zawodników i mogli ustrzec się tej bramki - zakończył Robak.

Komentarze (0)