Starcie Werderu Brema z Valencią zapowiadano jako największy hit spośród 8 czwartkowych rewanżów 1/8 finału Ligi Europejskiej. Spotkanie na Weserstadion w stu procentach spełniło oczekiwania wszystkich, którzy mogli je oglądać. Fani Valencii zobaczyli walczących jak Lwy podopiecznych Unaia Emery'ego, kibice Werderu widzieli heroiczny pościg swoich pupili za korzystnym wynikiem, a postronni obserwatorzy mogli obejrzeć zdecydowanie najciekawszy pojedynek w tej edycji Ligi Europejskiej. 8 goli, niezliczone okazje bramkowe i wspaniałe parady golkiperów, a to wszystko już od pierwszych minut. Nie minęło 120 sekund, a David Silva z Davidem Villą po raz pierwszy rozmontowali defensywę gospodarzy. Ten pierwszy dogrywał, a ten drugi strzałem z lewej nogi otworzył wynik spotkania. Po kwadransie było już 2:0 dla Valencii - po raz kolejny w roli asystenta wystąpił Silva, a Tima Wiese pokonał Juan Mata. Werder odpowiedział w 26. minucie za sprawą Hugo Almeidy, który wykorzystał dogranie Claudio Pizarro. Tuż przed przerwą trzecią bramkę dla gości zdobył Villa. Reprezentant Hiszpanii bezkarnie przyjął piłkę w polu karnym Werderu i ulokował ją przy słupku bramki Wiese.
Bramka stracona "do szatni" nie podłamała gospodarzy. Wręcz przeciwnie, Niemcy udowodnili, że stare piłkarskie porzekadło wciąż jest żywe. Autorem kontaktowego trafienia w 57. minucie był Torsten Frings, który wykorzystał rzut karny podyktowany za faul na Marko Marinie. Ten filigranowy skrzydłowy Werderu był także bohaterem kolejnej bramkowej akcji. W 63. minucie po krótko rozegranym rzucie wolnym znalazł się w polu karnym Valencii i strzałem z ostrego kąta pokonał Julio Cesara. Hiszpański golkiper chwilę później w nieprawdodpobny sposób obronił strzał Mesuta Ozila, a po kolejnych kilkudziesięciu sekundach bremeńczyków znowu ukąsił Villa. Tym razem po podaniu Herrego lobem przywrócił prowadzenie Nietoperzom. Gospodarze napędzani gorącym dopingiem kibiców i nakręcani przez żywo gestykulującego Schaafa zdołali po raz kolejny doprowadzić do remisu. Julio Cesara strzałem głową pokonał Pizarro. Na więcej gospodarzom nie starczyło już czasu, a każdą cenną sekundę Hiszpanie kradli na swoją korzyść.
Nie mniej emocji było na Craven Cottage w Londynie. Chociaż akurat w tym przypadku nie wszystkie strony mogą być zadowolone - fani Juventusu Turyn mogą być wściekli, że ich ulubieńcy potrafili roztrwonić przewagę z pierwszego meczu. Ich złość może potęgować fakt, że Stara Dama już po 2. minutach gry prowadziła 1:0 i Fulham potrzebowało 4 bramek do awansu do ćwierćfinału. Na "chłopski rozum" wydawało się to niemożliwe, ale dla Cottagers okazało się to zadaniem wykonalnym. Już w 9. minucie Bobby Zamora doprowadził do remisu. Napastnik gospodarzy ośmieszył Fabio Cannavaro i wpakował piłkę do siatki gości. Doświadczony stoper Juventusu nie popisał się też w 27. minucie, kiedy po czerwonej kartce za faul na Zoltanie Gerze wyleciał z boiska. 12 minut później gospodarze prowadzili już 2:1 Gera wykończył świetną kombinacyjną akcję zespołu. Tuż po przerwie Fulham odrobiło straty z pierwszego meczu. Damien Duff dośrodkował piłkę w pole karne, gdzie ręką zagrał Diego. Pewnym egzekutorem "11" okazał się Gera. Turyńczycy nie potrafili przeciwstawić się gospodarzom i w kolejnych minutach mogli liczyć jedynie na interwencji 40-letniego Antonio Chimentiego, który musiał zastąpić kontuzjowanych Gigi Buffona i Alexa Manningera. Doświadczony bramkarz po kilku dobrych obronach skompromitował się w 87. minucie. Clint Dempsey zaskoczył go lobem sprzed pola karnego, zapewniając Wieśnakom historyczny awans do ćwierćfinałów. Juventus kończył mecz w "9" po wykluczeniu z gry Jonathana Zebiny.
Kiedy w 70. minucie meczu na Stade Velodrome Mamadou Niang dał prowadzenie drużynie Olympique Marsylia, już chyba nikt nie wierzył w to, że podopieczni Didiera Deschampsa wypuszczą z rąk awans do kolejnej rundy. Benfica Lizbona, by przechylić szalę na swoją korzyść musiała zdobyć w ciągu 20 minut dwie bramki i... zrobiła to! Portugalczycy udowodnili, że są najskuteczniejszą drużyną Europy w tym sezonie i potrzebowali ledwie kwadransa, żeby dwukrotnie pokonać Steve'a Mandandę. Najpierw uczynił to Maximiliano Perreira, który także przed tygodniem wpisał się na listę strzelców, a kiedy wydawało się, że do rozstrzygnięcia spotkania potrzebna będzie dogrywka, drugą bramkę dla gości zdobył Alan Kardec. W ostatnich sekundach nerwów na wodzy nie utrzymał Hatem Ben Arfa i z czerwoną kartką wyleciał z placu gry.
Stosunkowo mało emocji przyniósł mecz Standardu Liege z Panathinaikosem Ateny. Mistrzowie Belgii w pierwszym meczu wygrali w Atenach 3:1, a jeszcze przed przerwą rewanżowego spotkania zdobyli zwycięskiego gola. Alexandrosa Tzorvasa pokonał Deiudonne Mbokani, przypieczętowując awans Standardu do kolejnej rundy.
***
Fulham Londyn - Juventus Turyn 4:1 (2:1)
0:1 - Trezeguet 2'
1:1 - Zamora 9'
2:1 - Gera 39'
3:1 - Gera (k.) 49'
4:1 - Dempsey 87'
Czerwone kartki: Cannavaro /27 za faul/, Zebina /90+2/ (Juventus).
Pierwszy mecz: 1:3, awans: Fulham Londyn
Olympique Marsylia - Benfica Lizbona 1:2 (0:0)
1:0 - Niang 70'
1:1 - Maxi Pereira 75'
1:2 - Alan Kardec 90+1'
Czerwona kartka: Ben Arfa /90+4 za faul/ (Olympique).
Pierwszy mecz: 1:1, awans: Benfica Lizbona
Standard Liege - Panathinaikos Ateny 1:0 (1:0)
1:0 - Mbokani 45+2'
Pierwszy mecz: 3:1, awans: Standard Liege
Werder Brema - Valencia CF 4:4 (1:3)
0:1 - Villa 3'
0:2 - Mata 15'
1:2 - Hugo Almeida 26'
1:3 - Villa 45'
2:3 - Frings (k.) 57'
3:3 - Marin 62'
3:4 - Villa 66'
4:4 - Pizarro 84'
Pierwszy mecz: 1:1, awans: Valencia CF