W 49 minucie niedzielnego pojedynku Wojciech Skaba wybijając piłkę trafił w pośladek Mariusza Zganiacza. Futbolówka wylądowała pod nogami czyhającego na okazję Kamila Wilczka, a ten skierował ją do pustej bramki. Sędzia Mirosław Górecki wskazał na środek boiska, ale naciskany przez zawodników bytomskiej Polonii poszedł skonsultować się z arbitrem technicznym. Wspólnie zdecydowali, że bramka nie zostanie uznana. Zamieszanie trwało ponad 2 minuty. Gliwiczanie byli nie tyle wściekli, co zszokowani zachowaniem arbitrów.
- Nie poszedłem na bramkarza nogą, tylko dostałem w pośladek. Sądzę więc, że bramka powinna zostać uznana - mówił na gorąco po meczu "Zgani". Dzień po spotkaniu piłkarz nadal nie do końca rozumiał powody tak nagłej zmiany decyzji sędziego. - Nie wiem, o co dokładnie chodziło. Kiedy wykonywałem rzut rożny, to sędzia liniowy powiedział mi, że nie było spalonego Wilczka, a taka była argumentacja. Mi osobiście trudno to ocenić, bo nie widziałem powtórek w telewizji. Sugeruję się jednak zdaniem arbitra liniowego - wyjaśnił pomocnik. - To bardzo dziwna sytuacja. Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim.
Po powrocie do domu powtórkę całej akcji zobaczył Wilczek. Chciał bowiem znaleźć uzasadnienie decyzji sędziego. - Oglądałem to wszystko na spokojnie i sądzę, że byłem na spalonym, czego liniowy nie wychwycił. Nie można też przeszkadzać bramkarzowi przy wybiciu piłki, a tak zachowanie Mariusza zinterpretowali sędziowie. Chyba to było powodem nieuznania tej bramki - wytłumaczył bohater Piasta.
Sytuacja z 52 minuty mocno rozzłościła sztab szkoleniowy gliwiczan, z Ryszardem Wieczorkiem na czele. - Mało brakowało, a sędzia odesłałby mnie na trybuny, bo swoje usłyszał. Nie może być tak, że arbiter główny był 20 metrów od akcji, a o nieuznaniu bramki zadecydował techniczny, który znajdował się 60 metrów dalej! - grzmiał opiekun niebiesko-czerwonych.