Korona (raczej) nie spadnie z głowy Tarasiewicza - relacja z meczu Śląsk Wrocław - Korona Kielce

Dwie czerwone kartki, dwa gole i sporo ostrych słów w trakcie i po meczu - tak można scharakteryzować spotkanie pomiędzy Śląskiem Wrocław a Koroną Kielce. Wrocławianom nie udało się wygrać już piątego z rzędu meczu, ale mimo wszystko wydaje się, że pozycja trenera Ryszarda Tarasiewicza nie jest zagrożona.

Szkoleniowiec Śląska Wrocław zaskoczył już wyjściowym ustawieniem. Na prawej stronie formacji defensywnej zagrał Tomasz Szewczuk, który nominalnie jest napastnikiem. Obydwie drużyny już od pierwszych minut ruszyły do ataku. Aktywny był zwłaszcza Paweł Sobolewski, który już w 3. minucie ładnie wbiegł w pole karne lecz jego uderzenie obronił Marian Kelemen.

Minuty upływały i to goście zaczęli osiągać coraz większą przewagę. Gospodarze nie potrafili skutecznie zagrozić bramce złocisto-krwistych, nie mogli nawet oddać strzału na bramkę Zbigniewa Małkowskiego. Akcje Korony były co prawda groźniejsze, ale brakowało w nich dokładności. W 26. minucie w końcu udało im się sforsować szyki obronne zielono-biało-czerwonych. Rzut wolny na wysokości pola karnego wykonywał Paweł Kaczmarek, w polu karnym zupełnie niepilnowany był Pavol Stano. Piłkarz Korony nie miał problemów z umieszczeniem futbolówki w siatce i to goście objęli prowadzenie.

Cały czas to piłkarze prowadzeni przez Marcina Sasala kontrolowali sytuację na boisku aż do 35. minuty. Wtedy to drugą żółtą, w konsekwencji czerwoną kartką ukarany został Artur Jędrzejczyk. - Wypadek przy pracy spowodował, że graliśmy w dziesiątkę. Myślę, że grając w 11 wygralibyśmy ten mecz - komentował po spotkaniu Sasal. Wrocławianie ruszyli do ataku, ale to jednak jeszcze przed przerwą kielczanie mogli podwyższyć prowadzenie. Sobolewski urwał się prawym skrzydłem, podał do Macieja Tataja. Ten odwrócił się z piłką i strzelił na bramkę - Kelemen obronił to uderzenie. Też przed gwizdkiem na przerwę gospodarze za sprawą Dariusza Sztylki oddali pierwszy strzał na bramkę złocisto-krwistych.

Drugą połowę goście rozpoczęli od przyjmowania ataków Śląska na własnej połowie. Szybko zostali za to skarceni. W 54. minucie po kombinacyjnym rozegraniu rzutu wolnego piłka trafiła ostatecznie do Łukasza Madeja, który płasko podał w pole karne, a tam z najbliższej odległości do siatki wepchnął ją Piotr Celeban. - Bramkę straciliśmy tak jak Śląsk – nieszczęśliwie - żałował Pavol Stano. W dalszej fazie spotkanie się zaostrzyło, a sędzia zmuszony był coraz częściej sięgać po żółte kartoniki. W końcu, w 69. minucie, musiał także wyciągnąć i czerwoną kartkę po tym jak swojego rywala sfaulował Vuk Sotirović. - Szkoda tej, jak uważam niesłusznej czerwonej kartki dla Vuka. Nie chcę tak na gorąco tego oceniać. Może byśmy to wygrali, a tak ta gra się wyrównała - opisywał Madej.

Po tej sytuacji piłkarze raz jednej, raz drugiej drużyny stwarzali groźne okazje, a widowisko zrobiło się otwarte i ciekawe. Dla gości bliscy strzelenia gola byli Michał Zieliński i Paweł Sobolewski. Mało brakowało, a kibiców Śląska uszczęśliwiłby Krzysztof Ulatowski Bramki jednak nie padły i pojedynek zakończył się remisem 1:1, który w sumie ani jednych, ani drugich nie do końca ucieszył. - U siebie chcemy wygrywać jednak w rundzie rewanżowej nie wychodzi nam to tak, jak powinno. Na pewno nie jesteśmy zadowoleni z tego punktu - podsumował Mariusz Pawelec.

Śląsk Wrocław - Korona Kielce 1:1 (0:1)

0:1 - Stano 26'

1:1 - Celeban 54'

Składy:

Ślask Wrocław: Kelemen - Szewczuk, Celeban, Wołczek, Pawelec, Madej, Sztylka, Mila, Łukasiewicz, Ćwielong (82' Ulatowski), Sotirović.

Korona Kielce: Małkowski - Jędrzejczyk, Hernani, Stano, Mijailović, Sobolewski, Wilk, Vuković, Lech (41' Markiewicz), Kaczmarek, Tataj (46' Zieliński (80' Kiełb)).

Żółte kartki: Ćwielong, Madej, Szewczuk (Śląsk) oraz Jędrzejczyk (Korona).

Czerwone kartki: Sotirović (Śląsk) - za brutalny faul oraz Jędrzejczyk (Korona) - za drugą żółtą.

Sędzia: Marcin Borski (Warszawa).

Widzów: 6500.

Ocena meczu: 3,5. Dużo walki, ale też dużo fauli. Dwie czerwone kartki mówią same za siebie. Gdyby drużyny grały w pełnych składach mogłoby paść więcej goli. Plus za emocjonującą końcówkę.

Źródło artykułu: