Artur Wiśniewski: Nie licząc ostatniego meczu z Arką Gdynia, Polonia w tym sezonie prezentuje się bardzo blado. Niepokoi to pana?
Radosław Majdan: Ostatni pojedynek poprawił atmosferę między zawodnikami. Po meczu z Arką humory są zdecydowanie lepsze, że aż przyjemniej teraz przyjechać jest na trening. Nie wyobrażam sobie, co by było, gdybyśmy polegli z Arką, ale jak się spodziewam, wkradłoby się duże zniechęcenie, bo okupujemy w końcu dół tabeli. Wierzymy w nasze utrzymanie, ale tę wiarę trzeba przenieść na czyny.
Dziennikarze swoją twórczością raczej nie pomagają wam wykaraskać się z opresji.
- Też trudno jest oczekiwać, by mieli nas jakoś szczególnie wspierać. Dziennikarze są od tego, by przedstawiać obiektywny obraz tego, co się dzieje. Niestety, widać jednak, że wszystko zmierza w kierunku jakiejś kpiny i dotyczy to zarówno programów telewizyjnych, jak i gazet. Ciągle widzę tylko naśmiewanie się ze słabości naszej ligi, a przecież ligę mamy taką, na jaką nas stać.
Czyli żurnaliści wypaczają tak naprawdę prawdziwe oblicze polskiej piłki?
- Wiele zależy tutaj właśnie od ich nastawiania. Od tego, jaką tworzą otoczkę, bo to oni poniekąd zachęcają lub zniechęcają kibiców do przychodzenia na stadion.
Miasto tez zbyt szczególnie wam nie pomaga. Polonia nie ma dziś specjalnie gdzie grać, o trenowaniu nie wspominając.
- Gdybyśmy na naszą murawę wypuścili jakiś angielski zespół, niekoniecznie stworzyłby piękne widowisko. Zresztą dzisiaj mamy taką tendencję, by z piłki zrobić wielkie show. Kiedyś, pamiętam, udałem się na jeden mecz Bundesligi. Nie mogę sobie przypomnieć nazwy zespołów, ale jednym z nich był chyba VfL Bochum. Spotkanie było bardzo, ale to bardzo przeciętne. Później widziałem to w telewizji i nie mogłem uwierzyć, że ktoś zrobił z tego tak wyjątkowe spotkanie.
Dlaczego tak trudno przyciągnąć kibiców na stadion Polonii? W Warszawie mieszka przecież grubo ponad 2 miliony ludzi! W dużo mniejszych ośrodkach kluby potrafią zachęcić sympatyków do przychodzenia na mecze.
- Warszawa jest miastem wielu przyjezdnych, którzy wracają na weekendy do swoich domów. Nie mamy też takich tradycji, jak na przykład Lech Poznań. Z kolei na Pogoń Szczecin, w której występowałem, swego czasu zaglądało po 18 czy nawet 25 tysięcy ludzi.
Akcja "telefon", w której brał pan udział, a która polegała na dzwonieniu do kibiców i zapraszaniu ich na mecz, przyniosła jakieś efekty?
- Była przede wszystkim wyrazem szacunku i sympatii z naszej strony wobec kibiców. Tego typu kampanie marketingowe są potrzebne, aby zachęcić ludzi do zaglądania na Konwiktorską. Chciałbym, aby na nasz stadion przychodziło po 10 tysięcy kibiców, ale to wymaga 2-3 lat systematycznej pracy.
Polonię czeka teraz ciężka przeprawa z Wisłą Kraków, z którą wiążą pana bardzo pozytywne wspomnienia. Przyjemnie byłoby popatrzeć, gdyby pana kolega po fachu, Mariusz Pawełek, puścił kilka goli?
- (śmiech) Przyjemnie będzie przede wszystkim spojrzeć do gazety dzień później i zobaczyć, że wygraliśmy z Wisłą i mamy 3 punkty więcej. Biała Gwiazda jest najmocniejszą personalnie drużyną w naszym kraju. To, co rożni Wisłę od Lecha, to to, że umie radzić sobie z ciśnieniem.
Zaskoczyło pana zdymisjonowanie trenera Macieja Skorży w Krakowie?
- Byłem kiedyś zawodnikiem Wisły i wiem, że jest tam duża presja. Same zwycięstwa nie wystarczą. Chodzi też o to, by wygrywać ładnie. Jeżeli zespół nie triumfuje od trzech meczów, to robi się to bardzo niepokojące.
Ku zdumieniu wszystkich, szkoleniowy ster przejął w klubie Henryk Kasperczak. Miał pan z nim bardzo wiele wspólnego.
- Na temat trenera Kasperczaka akurat mogę się wypowiedzieć, bo to on sprowadzał mnie do Wisły i za jego kadencji zdobyliśmy dwa mistrzostwa Polski. To szkoleniowiec, który umie mobilizować i nie musi na nikogo krzyczeć. Ma charyzmę i wiedzę, a zawodnicy go szanują.
Wisła w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy przetestowała dwa tuziny bramkarzy. Czy to normalne?
- To raczej bardzo dziwne. Zacznę od tego, że Wisła ma dobrego bramkarza, bo takim właśnie jest Mariusz Pawełek. Trenowałem z nim i wiem, że na wiele go stać. Robi się tylko wokół niego duże ciśnienie. Gdybym sam miał odpowiadać za politykę transferową w Wiśle, sprowadziłbym bramkarza gotowego z nim rywalizować. W takie testowanie i kombinowanie bym się nie bawił. Wisła wypróbowała więcej golkiperów, niż wszystkie pozostałe drużyny razem wzięte.
Wywiad przeprowadzony został przy współpracy z Jakubem Czerskim.
artur.wisniewski@sportowefakty.pl