Wisła już nie, Lech jeszcze nie - relacja z meczu Wisła Kraków - Lech Poznań

Spotkanie Wisły Kraków z Lechem Poznań zapowiadano jako hit sezonu i mecz, którego stawką będzie mistrzostwo Polski. Napompowany balon oczekiwań przytłoczył chyba jednak swoim ciężarem piłkarzy obu drużyn, którzy uraczyli widzów bardzo przeciętnym widowiskiem. Po 90 minutach gry na Suchych Stawach wiadomo tyle samo, co przed ich rozegraniem.

Wisła nadal jest liderem tabeli i chyba tylko kataklizm mógłby ją pozbawić trzeciego z rzędu mistrzostwa Polski. Tylko na coś takiego może liczyć Lech, który ma cztery punkty mniej od Białej Gwiazdy. - Musimy liczyć na mega błąd Wisły, ale futbol poznał już takie sytuacje - próbuje nie tracić optymizmu szkoleniowiec Lecha, Jacek Zieliński, który w sobotnim meczu nie mógł skorzystać z usług Ivana Djurdjevicia i Jasmina Buricia. Tego drugiego z dużym powodzeniem od ostatniego spotkania z Arką Gdynia zastępuje Krzysztof Kotorowski. 33-letni golkiper przez długi czas kojarzył się głównie z bramkami puszczanymi w kuriozalnych okolicznościach. W sobotę udowodnił, że może być silnym ogniwem czołowej drużyny ligi.

Co prawda zarówno "Kotor", jak i jego vis-a-vis Mariusz Pawełek nie mieli w tym meczu wiele pracy, ale kiedy już co jakiś czas rywale zmuszali ich do interwencji, stawali na wysokości zadania. Kotorowskiego w 4. minucie mocnym strzałem sprzed pola karnego rozgrzał Radosław Sobolewski. Również Pawełek zaczął od udanej interwencji po strzale Sławomira Peszki z rzutu wolnego. W 27. minucie znowu w roli głównej wystąpił Kotorowski, który wykazał się znakomitym refleksem broniąc sprytne uderzenie Wojciecha Łobodzińskiego z linii 16. metrów. Pawełkowi natomiast w 34. minucie dopisało ogromne szczęście. Znajdując się przy linii końcowej boiska Grzegorz Wojtkowiak zdecydował się na zaskakujący strzał na bramkę Wisły. Mistrzów Polski przed utratą gola ratować musiał słupek. Na kolejną próbę umiejętności bramkarzy kibice czekali aż do ostatnich minut meczu. Najpierw w 84. minucie Kotorowski pewnie złapał piłkę po strzale głową Marcelo, a kilkadziesiąt sekund później Pawełek przytomnym wybiegiem z bramki uprzedził daleko przed swoim polem karnym Peszkę. Listę celnych strzałów zamknął w 90. minucie Junior Diaz, ale i jemu Kotorowski nie dał się zaskoczyć.

Właściwie bramkarz Lecha jest jedynym zwycięzcą sobotniego szlagieru. Spisał się także Mariusz Jop, który miał zastąpić pauzującego za kartki Arkadiusza Głowacki i wywiązał się z zadania. Takim mianem nie można na pewno określić największych gwiazd obu zespołów - Pawła Brożka i Roberta Lewandowskiego. Ten pierwszy dwukrotnie po podaniach od Sobolewskiego znajdował się w dobrym okazjach, ale dwukrotnie nie zdążył nawet oddać strzału na bramkę Lecha. Lewandowski natomiast do sytuacji strzeleckiej doszedł raz, ale po podaniu od Peszki uderzył nad poprzeczką bramki Pawełka. Przegranymi tego meczu można określić również Grzegorza Wojtkowiaka i Seweryna Gancarczyka. Boczni obrońcy Kolejorza mieli szansę przekonać do siebie selekcjonera reprezentacji Polski, Franciszka Smudę, ale obaj wypadli blado. Ten pierwszy nie radził sobie z Patrykiem Małeckim, który nie rozgrywał wielkiego meczu. Dodatkowo po juniorskim błędzie Wojtkowiaka Wisła miała najlepszą sytuację bramkową, kiedy Kotorowski sparował uderzenie Łobodzińskiego. Gancarczyk natomiast uwikłany był w pojedynki z Łobodzińskim i trzeba przyznać, że górą z nich wychodził skrzydłowy Wisły. Lewy obrońca Lecha występ zakończył z żółtą kartką na koncie, ale może się cieszyć, że sędzia Robert Małek po pokazaniu pierwszego kartonika z powodu ogromnych pretensji ze strony zawodnika nie ukarał go drugim "żółtkiem". Mało, który arbiter pozwoliłby sobie na to, by faulujący machał mu przed nosem pięścią i krzyczał prosto w twarz...

Po końcowym gwizdku szkoleniowcy obu drużyn podkreślali, że stawka meczu sparaliżowała zawodników. - Oba zespoły panicznie bały się przegrać ten mecz, bo to miałoby opłakane skutki - mówił Jacek Zieliński. - Gdy nie można wygrać, to trzeba umieć zremisować. Był to mecz pełen walki i taktyki w środku boiska. Udało nam się wyeliminować z gry Stilicia i Lewandowskiego - chwalił się Kasperczak, w którego zespole najważniejszym ogniwem był Radosław Sobolewski. Kapitan Wisły już od pierwszych minut grał tak, jakby był na boisku w co najmniej dwóch osobach. Wszędzie gdzie z piłką byli zawodnicy Lecha, tam zaraz pojawiał się rozdający razy "Sobol". Pomocnik Białej Gwiazdy również może dziękować sędziemu, że dotrwał do końca meczu bez upomnienia kartką.

Na vip-owskiej trybunie Suchych Stawów zasiedli sobotę przedstawiciele 17 europejskich klubów. Jednak po spektaklu, który zaserwowali im piłkarze obu drużyn ciężko oczekiwać, by dopisali do notesów nowe nazwiska. Wiadomo, że Robert Lewandowski posiada już taką markę, że nie musi martwić się o angaż w takich klubach, jak 1.FC Koeln czy Valenciennes i może mierzyć wyżej, a jeden słabszy występ nie przeszkodzi mu w wyjeździe do lepszej ligi. Nie rozczarował również Marcelo, którego podobno obserwowali wysłannicy Bayeru Leverkusen. Pozostali piłkarze muszą jednak czekać na przyjazd scoutów do następnego szlagieru ekstraklasy. Już w przyszłym sezonie.

Ten mecz potwierdził jedynie, że Wisła nie jest już drużyną, która może z powodzeniem reprezentować polską ligę w europejskich pucharach, a Lech jeszcze nie osiągnął statusu takiego zespołu.

***

Wisła Kraków - Lech Poznań 0:0

Składy:

Wisła Kraków: Pawełek - Alvarez, Jop, Marcelo, Piotr Brożek - Łobodziński (84' Kirm), Sobolewski, Diaz, Małecki - Boguski, Paweł Brożek (78' Jirsak).

Lech Poznań: Kotorowski - Wojtkowiak, Arboleda, Bosacki, Gancarczyk - Peszko (89' Chrapek), Injac, Bandrowski - Stilić (80' Mikołajczak), Kriwiec - Lewandowski.

Żółte kartki: Gancarczyk, Lewandowski (Lech)

Sędzia: Robert Małek (Śląski ZPN)

Widzów: 6000

Ocena meczu: 3.5 - Z dużej chmury, mały deszcz. Mecz na szczycie ekstraklasy miał być porywającym widowiskiem, a zakończył się bezbramkowym remisem po przeciętnej grze.

Źródło artykułu: