Od sierpnia 2009 roku na ławce trenerskiej Pasów zasiada jednak prawdziwy specjalista od tego typu emocji - Orest Lenczyk. Absolutny rekordzista pod względem spotkań, w czasie których dyrygował pierwszoligowymi drużynami (już 504 gry!) ma w swoim bogatym CV przecież niejeden mecz, który do dziś się wspomina. Można przytoczyć choćby oba pojedynki Wisły Kraków z naszpikowanym ówczesnymi gwiazdami Club Brugge w I rundzie Pucharu Europy w sezonie 1978/78 czy rewanżowy ćwierćfinał tych samych rozgrywek z Malmoe FF. O ile pierwsze spotkania są sukcesem Lenczyka, to pojedynek ze Szwedami uznaje się za klęskę - Biała Gwiazda w ciągu kilkunastu minut wypuściła z rąk awans do czołowej "czwórki" Kontynentu.
Młodsi kibice kojarzą Lenczyka na pewno z GKS-em Bełchatów, z którym przerwał niesamowitą passę spotkań krakowskiej Wisły bez porażki na stadionie przy ul. Reymonta. Krakowianie byli niepokonani u siebie przez 73 ligowe spotkania (w sumie 5 lat!), by 11 listopada 2006 Brunatni pod wodzą "Nestora" sprawili Wiśle lanie 4:2, prowadząc już nawet 4:0! Jednak najmocniej Lenczyk zapadł w pamięć kibiców dzięki rewanżowemu spotkaniu I rundy Pucharu UEFA sezonu 2000/2001 z Realem Saragossa. Po porażce 1:4 w Hiszpanii mało kto dawał wiślakom szanse na awans do kolejnej rundy. Po pięciu minutach meczu w Krakowie na pewno nikt już nie wierzył w to, że los może się odwrócić, bowiem Marcin Baszczyński... dał prowadzenie Realowi. W przerwie spotkania Lenczyk zagrał va banque i wprowadził na boisko trzech nowych napastników - Grzegorza Nicińskiego, Kelego Icheanacho i Łukasza Sosina. Właśnie ta trójka do spółki z Tomaszem Frankowskim przesądziła o zwycięstwie Wisły 4:1 i doprowadzeniu do serii rzutów karnych, które lepiej wykonywała Biała Gwiazda. Był to pierwszy przypadek w historii, kiedy polski klub wyeliminował z europejskich pucharów przedstawiciela hiszpańskiej La Liga.
Po 181. derbach Krakowa, w których kibice prowadzonej dziś przez Lenczyka Cracovii przeszli podobną drogę z piekła do nieba, nie sposób nie było zapytać doświadczonego szkoleniowca o porównanie tych dwóch spotkań. - Sięga pan do moich pokładów sklerozy. Ponieważ to się stało po przeciwnych stronach Błoń i na Suchych Stawach, to w tej chwili czuję się krakowianinem i tamten, i tamten wynik coś daje. Ten remis daje Cracovii co najmniej rok grania w ekstraklasie. To nie była droga usłana różami, ale robiliśmy wszystko, żeby w ostatniej kolejce nie grać z Piastem o wszystko. Teraz jest tak, że można iść na ryby, a drużyna niech sobie pogra - odpowiada dyplomatycznie trener, ale nie da się ukryć, że dzień 28 września 2000 roku darzy szczególnym sentymentem: - Mecz z Saragossą był meczem szczególnym. Jeśli historycy podkreślają, że jest to sukces Lenczyka, to mój sukces jest na drugim miejscu. To jest sukces Frankowskiego, bo strzelił bramki, które dały szanse wyeliminować Real.
Lenczyk przypomina, że przed rokiem na zapleczu ekstraklasy brał udział w spotkaniu, którego stawka była wysoka. Pomiędzy Zagłębiem Lubin, a Koroną Kielce gra toczyła się o awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. - Miałem przyjemność nawet rok temu grać o wszystko z Zagłębiem przeciwko Koronie. Wygraliśmy i był to wspaniały mecz. Teraz mecz nie był wspaniały, ale było wiele emocji. Wykonuję taki zawód, że jestem albo rzeźnikiem, albo baranem. Teraz byłem pół-rzeźnikiem, pół-baranem. W momencie, kiedy Wisła prowadziła, to już mi zaczęły różki rosnąć. Później szczęśliwa zmiana i świetne dośrodkowanie Suworowa. Mogę powiedzieć wprost - udało się. Minutę wcześniej powiedziałem do Marka Wleciałowskiego: Marek, czy my już nie możemy liczyć w tych rozgrywkach na troszeczkę szczęścia? - puentuje Lenczyk.