Radosław Kursa dołączył do Motoru przed rozpoczęciem obecnego sezonu. Został wypożyczony z Widzewa i sam zabiegał, aby trafić właśnie do Lublina. - Jestem rodowitym lublinianinem. Utożsamiłem się z tym klubem, chciałem tutaj przyjść za wszelką cenę - mimo sytuacji, którą znałem. Chciałem odbudować się i w jakiś sposób pomóc klubowi. Nie udało się - wyjaśnia w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl.
Jak się okazało, rzeczywistość w lubelskim klubie wcale nie była lepsza od przewidywań Kursy. To, co piłkarz zastał w Motorze, przeszło jego najgorsze oczekiwania. - Ja, przyjeżdżając z troszeczkę lepiej poukładanego klubu, nie myślałem, że jest aż tak źle. Na pierwszym treningu z trenerem Kosowskim odbyłem zajęcia, ale już na drugi dzień nie chciałem tutaj przyjeżdżać. Szczerze mówiąc, nie myślałem, że jest to aż taki dramat. I tak przez ten rok próbowaliśmy się mobilizować. Daliśmy z siebie tyle, ile mogliśmy - przyznaje wychowanek Lublinianki.
Kursa (z lewej) nie ma pewnego miejsca w składzie Motoru.
21-latek nie zrobił furory w Motorze. Rozegrał dwanaście meczów, a w derbach Lubelszczyzny kontuzjowany opuścił murawę na noszach w 55. minucie. - Wychodząc na boisko, nie mogę dać z siebie maksimum, bo zdrowie nie pozwala mi na to. Dlatego może ta kontuzja, bo za dużo chcę zrobić. Wejścia z ławki wyglądały trochę lepiej ze względu na mniejszy wymiar czasowy - ocenia.
Wyniki osiągane przez lubelski zespół to wypadkowa trudnej sytuacji finansowo-organizacyjnej. Piłkarze nie otrzymują pieniędzy od stycznia i trudno im związać koniec z końcem. Mimo wszystko na boisku starali się walczyć. - Wielu z nas - głównie tych ludzi, którzy tutaj są na stałe - nie ma za co żyć. Jesteśmy w jakiś sposób zdesperowani. Trener Baniak nas troszeczkę "podpompował". Myśleliśmy, że na fali tego uda się jakoś pociągnąć. Dopadł nas przestój po tej katastrofie i teraz nie możemy się ocknąć. Luki w przygotowaniu przeszkadzają nam dawać z siebie maksa szczególnie w drugich połowach meczów - mówi Kursa.
- Wiadomo, że to nie pomaga, jak przychodzi się do domu i żona czy dziewczyna pyta co będzie w następnym miesiącu, a my rozkładamy ręce. I w domu jest źle, i w klubie jest źle - nie ma jak zmobilizować się do tej pracy. I tak myślę, że dajemy z siebie maksa. Godziliśmy się na wszystkie różne rzeczy do tej pory, przymykaliśmy oko. Inne kluby strajkują, my nie robimy nic, żeby przeciwstawić się temu wszystkiemu - zauważa.
Mimo to Kursa nie chciałby, aby Motor zniknął z piłkarskiej mapy Polski. Wciąż nie jest przecież przesądzone, czy klub otrzyma licencję na grę w II lidze. - Ja życzyłbym, żeby tutaj był klub. Miasto zasługuje na to - kończy 21-letni zawodnik.