- Calvo? To on strzelił dwie bramki? Chyba nie, chyba nie - twierdził tuż po końcowym gwizdku będący w lekkim szoku Grzegorz Sandomierski. Nic dziwnego, że bramkarz Jagiellonii nie wiedział do końca co się stało w ciągu siedmiu pierwszych minut. Praktycznie żaden kibic nie mógł uwierzyć, że to co mogło wydawać się jedynie koszmarem, stało się rzeczywistością. Gorszego "wejścia" w mecz Jagiellończycy nie mogli sobie wyobrazić.
- Wyszliśmy bardzo zmotywowani, graliśmy u siebie, więc czego mieliśmy się obawiać - pyta Sandomierski. - Kilka razy oglądaliśmy Aris i wiedzieliśmy, gdzie mają mocne punkty. Niestety, zabrakło nam koncentracji, aby przeczekać te pierwsze momenty spotkania - zauważył golkiper żółto-czerwonych.
Mimo że białostoczanie są już jedną nogą za burtą, w jagiellońskim obozie nie składają jeszcze broni. - Nie zasłużyliśmy na porażkę, chociaż każdy o zdrowych zmysłach oglądając pierwsze dziesięć minut skazywał nas na klęskę. Zdołaliśmy się jednak podnieść i strzelić kontaktową bramkę. Szkoda, że nie udało się wyrównać, gdyż mieliśmy ku temu sytuacje. Cóż, jeszcze nie odpadliśmy - walczymy dalej - zapowiedział Sandomierski.