- W Ruchu mnie oszukano. W piątek przychodząc do klubu byłem przekonany, że jadę do telewizji. Zawieziono mnie do Warszawy, do prezesa Wojciechowskiego. Nie wiem po co to wszystko - powiedział w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego Artur Sobiech.
Jego słowami zdumieni są działacze Ruchu. – Ja znam zgoła odmienną prawdę od tego, co powiedział Sobiech. Po czwartkowym meczu z Austrią Wiedeń przekazaliśmy Arturowi taką informację: "W piątek nie musisz iść na trening. Przyjdź rano do klubu elegancko ubrany, tak jakbyś szedł do telewizji". Prawda, że to delikatna różnica w konfrontacji z tym co mówi piłkarz? Nigdy bym nawet nie pomyślał, że Artur może być tak naiwny. Rano Sobiech usłyszał, że jedziemy do Warszawy do prezesa Józefa Wojciechowskiego, który moim zdaniem przedstawił najlepszą ofertę z wszystkich jakie się pojawiły w klubie. Dla Sobiecha i dla Ruchu. Jak się potem okazało, Artur z prezesem Wojciechowskim dogadał się w 15 minut - powiedział Przeglądowi Sportowemu Dariusz Smagorowicz, przewodniczący rady nadzorczej Ruchu.
Swój komentarz w tej sprawie przedstawił również dyrektor sportowy Ruchu Chorzów. – Niestety Arturowi pomyliły się role, bo zamiast grać w piłkę, zajął się rzeczami, o których nie ma zielonego pojęcia. Nie ukrywam, że wszyscy byliśmy w klubie zszokowani jego zarzutami, ot chociażby tym, że mało w Ruchu zarabiał i nie dostał podwyżki. W kontrakcie miał zapis, iż jego apanaże będą szły w górę progresywnie, a teraz zaproponowaliśmy już bardzo wysoki kontrakt. Chcieliśmy mu podnieść pensje, ale on już nie był tym zainteresowany. Artur miał wielu doradców. Niestety, w tym gronie "przyjaciół" nie było jednego, który podpowiedziałby mu, iż na pożegnanie mówi się zwykle "dziękuję" - powiedział dla Przeglądu Sportowego Mirosław Mosór.
Więcej w Przeglądzie Sportowym.