Bartosz Bosacki największym pechowcem meczu ze Spartą

Środa okazała się smutna dla Lecha Poznań. Kolejorz znów przegrał ze Spartą Praga 0:1 i pożegnał się z Ligą Mistrzów. Najgorszy humor po tym spotkaniu z pewnością miał Bartosz Bosacki. Patrząc na statystyki można by określić go mianem antybohatera tego pojedynku, ale znając przebieg meczu wiadomo, że jest on największym pechowcem.

Bartosz Bosacki rozgrywał ze Spartą poprawne spotkanie, potwierdzając, że jest w dobrej w formie. Aż w końcu nadeszła feralna 50. minuta. Wydawało się, że z pozoru niegroźne podanie do Vaclava Kadleca nie może zwiastować niczego złego. Kozłująca piłka sprawiła jednak problemy, a próbujący ją wybić kapitan Kolejorza zahaczył we własnym polu karnym o nogi zawodnika Sparty. Ku zdziwieniu poznaniaków sędzia odgwizdał rzut karny, który na bramkę zamienił Jiri Kladrubsky i odebrał Lechowi nadzieję na awans do kolejnej rundy eliminacji Ligi Mistrzów. - Według mnie był to rzut karny z kapelusza, ale może po obejrzeniu powtórki w telewizji zmienię zdanie. Bartek zarzekał się, że przypadkowo zahaczył rywala - mówił po spotkaniu Jacek Zieliński, trener poznańskiej drużyny.

Już wtedy było wiadomo, że Bosacki będzie pechowcem tego meczu, ale to co się stało w 80. minucie przeszło najśmielsze oczekiwania. W 79. obrońca Lecha został starł się z Markiem Matejovskim po czym padł na murawę, bowiem Czech uderzył lechitę łokciem w klatkę piersiową. Na boisku zrobiło się spore zamieszanie. Do akcji wkroczył Sławomir Peszko, który sam postanowił wymierzyć sprawiedliwość. Wydawało się, że to właśnie on oraz Matejovsky wylecą z boiska, tymczasem zamiast Peszki Fredy Fautrel z boiska wyrzucił Bosackiego. - Sędzia nie panował nad tym, co się działo na boisku - powtarzali zgodnie zawodnicy Lecha.

Kapitan Lecha miał więc powody do zmartwień, bo choć nie popełnił większych błędów to po jego zagraniu podyktowano bardzo kontrowersyjny rzut karny oraz pokazano mu niesłuszną czerwoną kartkę. Po meczu "Bosy" nie chciał rozmawiać z dziennikarzami.

Komentarze (0)