W Łodzi gwiazdozbiór na pół etatu
Gwiazdy ŁKS - u tym razem nie zapewniły wesołego powrotu do Łodzi. Marcin Mięciel i Jakub Kosecki wraz z kumplami wracali raczej jak psy z podkulonymi ogonami. - Dla mnie jest niezrozumiałe, że napastnik ma doskonałą sytuację, by podwyższyć prowadzenie i zamiast pewnie strzelić gola, to bawi się w strzał przewrotką. Czasami można strzelić nawet ze szpicy i piłka ląduje w bramce, a to jest najważniejsze. W futbolu liczą się wyniki, a nie wrażenia artystyczne - dość ostro skomentował zagranie "Miętowego" z pierwszej połowy trener Andrzej Pyrdoł. - Proszę zobaczyć, jak zagrali napastnicy Warty. Ci piłkarze pokazali klasę. Oni ogrywali naszych obrońców z dziecinną łatwością. Tak się zdobywa gole. Rzut wolny w wykonaniu Piotra Reissa potwierdza wielkie doświadczenie i umiejętności - dodał. Z kolei Jakub Kosecki przypominał ojca raczej tylko w zadziorności - w pewnym momencie ostro poróżnił się z jednym z Warciarzy, ale do bójki nie doszło. W pierwszej połowie kilka razy przedarł się skrzydłem, ale w drugiej części wyglądał już nieco gorzej, a to dziwne, bo jest młodziutki i siły do biegania powinien mieć. Napisać o napastnikach z Łodzi jako o spadającej gwieździe oraz gwieździe, która jeszcze nie błyszczy pełnym blaskiem to przesada, ale jeden fakt pozostaje niepodważalny: napad ŁKS-u nie potwierdził dyspozycji z trzech poprzednich kolejek. Wystarczyłoby, że jeden z nich miałby lepszy dzień, a ten wieczór byłby dla przyjezdnych weselszy.
Dwa piłkarskie światy
"Dwie bajki" - ten tytuł znanej polskiej piosenki jak ulał pasował do opisania szans Warty i piłkarzy z Łodzi przed meczem. Tak też było do przerwy piątkowej rywalizacji. Faworyt meczu, Łódzki KS pewnie prowadził do przerwy 0:1. Trudno przewidzieć, co działo się w szatniach obu zespołów, ale musiało być ciekawie. Warta strzeliła aż cztery gole. - Piłkarze różnie reagują w szatni, więc nie zawsze można krzyczeć przed wyjściem na boisko. Nie będę ukrywał, że wprowadziłem jakieś zawiłe niuanse taktyczne w drugiej połowie, bo tak nie było - stwierdził z jak zawsze rozbrajającą szczerością trener Warty Marek Czerniawski, na którego twarzy wreszcie pojawił się uśmiech. Na pewno szkoleniowiec nie miał z czego się cieszyć w pierwszej części. - ŁKS w pierwszej połowie miał wiele okazji do zdobycia gola, a my walnie i starannie się do tego przyłożyliśmy. I do tego jeszcze ta stracona bramka po błędzie w obronie. To karygodne - zwrócił uwagę szkoleniowiec.
Tajemnica radosna
Na pomeczowej konferencji prasowej trener poznaniaków nie dał się namówić, żeby ujawnić sposób mobilizowania swoich podopiecznych. Za to wyjawił inną tajemnicę szatni. - Po meczu rozmawiałem z chłopakami i mówiłem im tak: zobaczcie, jak dobrze gra się, kiedy nie trzeba bezustannie gonić wyniku. Można spokojnie poczekać na ruch rywala i wyprowadzić groźną kontrę. To zwycięstwo było potrzebne nie tylko zawodnikom, ale i mnie - dodał szkoleniowiec. Czy ten mecz był jednym z serii ostatniej szansy? Nie ma sensu myśleć o tym, kiedy drużyna wygrywa 4:1 w świetnym stylu. Pewne jest, że piłkarze jeszcze mocniej mogą uwierzyć w trenera, a on w swoich podopiecznych. - Piłkarzom i trenerom Warty należą się gratulacje za wygrany mecz. My po raz kolejny otrzymaliśmy lekcję. W poprzednim meczu także nie utrzymaliśmy prowadzenia. Warciarze mogą dziś świętować. My nie mamy czego - powiedział na spotkaniu z dziennikarzami trener Pyrdoł.