Gospodarze przystąpili do tego spotkania bez Rafała Kujawy, który doznał urazu w meczu Pucharu Polski z Olimpią Elbląg. Wbrew wcześniejszym obawom, mogli zagrać natomiast Marcin Adamski i Krzysztof Mączyński. W drużynie Górnika natomiast od pierwszej minuty zagrał Rafał Niżnik, który do tej pory rozpoczynał zazwyczaj na ławce rezerwowych. Trener Mirosław Jabłoński najwyraźniej uznał jednak, że były zawodnik ŁKS-u pokaże się z dobrej strony w pojedynku przeciw swojemu byłemu klubowi.
W pierwszej połowie na boisku nie działo się absolutnie nic. Z murawy wiało nudą, a jedynie od czasu do czasu mogliśmy oglądać niecelne strzały piłkarzy obu drużyn, zaś zagrożenie pod którąś z bramek powstawało jedynie z przypadku.
Kibice gospodarzy, którzy mieli w pamięci dwie ostatnie ligowe potyczki swoich ulubieńców, w których ŁKS prowadził do przerwy, a po zmianie stron grał fatalnie i tracił przewagę, drżeli o końcowy rezultat.
- Skoro to jest ta lepsza połowa meczu w wykonaniu ŁKS-u, a gra jest tak fatalna, to co będzie po przerwie? - dało się słyszeć na trybunach.
Tym razem jednak sytuacja była odwrotna i to w drugich 45 minutach wreszcie zaczęło się cokolwiek dziać. Łodzianie zaatakowali, przejęli inicjatywę, choć nie mieli pomysłu na dokończenie akcji. Długo rozgrywali piłki przed polem karnym Górnika, nie potrafiąc się wedrzeć do "szesnastki" i oddać strzału. Wydawało się, że ich jedynym pomysłem są próby wymuszania fauli pod bramką rywala. Górnicy natomiast z upływem czasu coraz groźniej kontrowali. W 78. minucie bliski zdobycia gola był Brazylijczyk Nildo. Pomogła mu w tym wydatnie łódzka defensywa, która zamiast przeciwnikiem, zajęła się unoszeniem rąk do góry i próbą przekonania arbitra, że był spalony. Gospodarzy uratował jednak Bogusław Wyparło.
Prawdziwe emocje to jednak ostatnie 4 minuty regulaminowego czasu gry i ponad 6 minut czasu doliczonego. Rozpoczęło się od kontry Górnika. Znów na posterunku był Wyparło, a strzelał Adrian Paluchowski. W odpowiedzi mieliśmy "kontrę kontry" w wykonaniu ŁKS-u, a konkretnie najlepszego i najaktywniejszego tego dnia na boisku Jakuba Koseckiego. Rozprowadził on akcję, dośrodkował prosto na głowę Marcina Mięciela, który zdobył, jak się potem okazało, zwycięską bramkę.
Tuż przed końcowym gwizdkiem goście rzucili się do odrabiania strat i kilkakrotnie gol wisiał już w powietrzu. Defensywa ŁKS-u popełniała błędy i obrońcy po meczu musieli chyba postawić duże piwo swojemu bramkarzowi, który ratował ich z największych opresji. Mecz mógł roztrzygnąć już ostatecznie w 94. minucie Mięciel, jednak w sytuacji sam na sam z Sergiuszem Prusakiem, trafił wprost w bramkarza i dodatkowo naraził swój zespół na groźną kontrę.
Ostatecznie jednak łodzianie po słabym meczu zdobyli 3 punkty i pozostali w czołówce I ligi.
ŁKS Łódź - Górnik Łęczna 1:0 (0:0)
1:0 - Mięciel 87'
Składy:
ŁKS: Wyparło - Adamski, Łabędzki, Woźniczka, Gieraga, Mączyński, Romańczuk (69' Pawlak), Smoliński (88' Golański), Mięciel, Kłus, Kosecki (90+4' Mowlik).
Górnik: Prusak - Bożkow, Sołdecki, Wallace, Zasada, Bartoszewicz, Miloseski (88' Nikitović), Paluchowski, Nazaruk (90' Zuber), Pesir (75' Nildo), Niżnik.
Żółte kartki: Gieraga, Adamski (ŁKS) oraz Sołdecki, Bartoszewicz, Nildo (Górnik).
Sędzia: Artur Radziszewski (Warszawa).
Widzów: 3466 (0 gości).