Szymon Mierzyński: 24 punkty w 15 meczach - tak dużego dorobku chyba się pan nie spodziewał?
Rafał Górak: Nie było łatwo, tą zdobycz trzeba było sobie wywalczyć. Wygraliśmy już siedem spotkań i można powiedzieć, że kapitał mamy dobry. Ale do utrzymania daleko, jeszcze wszystko można zepsuć, dlatego musimy mieć się na baczności. Ci młodzi gracze powinni robić postępy i zmierzać w kierunku ekstraklasy. Życzę im tego z całego serca.
Jaki jest potencjał Ruchu? Możecie pokusić się o jeszcze wyższe miejsce w tabeli niż szóste?
- Czuję, że stać nas na więcej niż pokazujemy. Jednak na to ma wpływ wiele czynników. Nie oszukujmy się, jednym z ważniejszych jest komfort pracy. Nam jest o to trudno. Natomiast potencjał jest ogromny. Jeśli ci piłkarze będą mieli zapewnione odpowiednie warunki, to rozwiną się na tyle, że kiedyś Ruch zarobi na nich niemałe pieniądze.
A może warto by było powalczyć o awans w Radzionkowie, zamiast tylko promować zawodników? Wiadomo, że dla większości I-ligowców gra w ekstraklasie oznaczałaby definitywny koniec kłopotów finansowych.
- Jak najbardziej taka opcja też jest właściwa. Ja życzę temu klubowi wszystkiego najlepszego, ale martwię się o jego przyszłość. Chciałbym, żeby działacze uporali się z problemami. Byłoby pięknie, gdyby Ruch znów znalazł się w najwyższej klasie rozgrywkowej. Sam pracuję tu już sześć lat i mi także zależy na sukcesie.
Do sobotniego meczu z Wartą mieliście na koncie tylko jedno wyjazdowe zwycięstwo. Skąd taka różnica między spotkaniami u siebie i poza domem?
- Prawda jest taka, że zdobywaliśmy sporo bramek, ale defensywa nie grała na tyle spójnie, by inkasować punkty. Zawodziły różne elementy. W potyczce z ŁKS byliśmy po prostu słabsi, w Świnoujściu bardzo szybko otrzymaliśmy czerwoną kartkę i musieliśmy grać w dziesięciu, z kolei w Ząbkach nie doceniliśmy klasy rywala i zostaliśmy ustrzeleni w 30 minut. Te mecze pokazały, że wciąż płacimy frycowe. Trzeba mieć nadzieję, że zwycięstwo z Wartą jest początkiem dobrej serii także na wyjazdach. Na pewno zrobiliśmy duży krok do przodu.
Liczył pan na komplet punktów w Poznaniu? W pierwszej połowie nie było łatwo, a patrząc na wasze dotychczasowe występy poza domem, chyba nawet remis nie byłby zły...
- Nie lubię owijać w bawełnę i powiem wprost, że nastawiałem się na trzy oczka. Zawsze mam takie założenia, bez względu na to, gdzie gramy.
W starciu z Wartą posadził pan na ławce tak doświadczonych piłkarzy jak Jacek Wiśniewski i Piotr Rocki. Czy to oznacza, że oni przegrywają rywalizację z młodszymi kolegami?
- Rywalizacja w drużynie na pewno jest, ale przebiega ona bardzo zdrowo. Zarówno Piotr, jak i Jacek są tej drużynie potrzebni i swoim doświadczeniem dużo do niej wnoszą.
W ekipie z Poznania rola takich zawodników jak Piotr Reiss czy Zbigniew Zakrzewski jest nieoceniona. Ich brak wiąże się ze znacznym spadkiem jakości w ofensywie. W Ruchu jest podobnie, czy też akcenty są rozłożone bardziej równomiernie?
- Trudno mi porównywać sytuację w obu drużynach, bo nie obserwuję na co dzień Warty. Znam jednak możliwości Reissa, bo każdy kto interesuje się piłką, wie ile taki gracz wnosi do zespołu. Myślę, że w Ruchu odpowiedzialność za atak jest rozłożona na większą ilość piłkarzy i to działa na plus. Wypadnięcie jednego ważnego ogniwa nie osłabia nas aż tak znacząco, a i ławka rezerwowych jest na tyle solidna, że zmiennicy potrafią wnieść do gry coś pozytywnego.
Przejdźmy do spraw organizacyjnych, bo właśnie one spędzają sen z powiek wszystkim osobom związanym z Ruchem. Jak w tej chwili wygląda sytuacja?
- Czekamy do końca rundy. Do tego czasu trzeba pewne kwestie uregulować. Na razie wszyscy sobie nawzajem pomagają, a działacze zapewniają, że pracują nad poprawą finansów. Ja im wierzę, ale sam skupiam się na swoich zadaniach, czyli prowadzeniu zespołu.
Przed spotkaniem z Piastem Gliwice piłkarze z Radzionkowa protestowali. Czy od tego czasu cokolwiek uległo poprawie?
- Minęło zbyt mało czasu, by liczyć na jakiś przełom. Wciąż borykamy się z tymi samymi problemami, głównie chodzi o zaległości finansowe.
Czy przed sezonem, gdy nie było jeszcze mowy o kłopotach organizacyjnych, zarząd klubu postawił przed panem jakieś cele?
- Nie określono konkretnie, co mamy osiągnąć. Ja natomiast postawiłem zawodnikom zadanie, jakim jest walka o 6. miejsce. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem, choć nie spodziewałem się, że będziemy pracować w tak trudnych warunkach.
Niektórzy szkoleniowcy, zwłaszcza ci, którzy notują dobre wyniki, stawiają w takich sytuacjach ultimatum: "albo kwestie organizacyjne ulegną poprawie, albo ja odchodzę". Czy pan też uzależnia swoją przyszłość od efektów działań zarządu?
- Nie. Ja mam w Radzionkowie coś do zrobienia i na pewno nie przerwę tego w połowie drogi. Jestem po słowie z działaczami. Umówiliśmy się, że poczekamy do końca rundy i dopiero za dwa tygodnie przyjdzie czas na pierwsze rozliczenia.