Choć piątkowy mecz w Łodzi rozpoczynał już drugą kolejkę rundy wiosennej, to tej wiosny kibice i piłkarze zdecydowanie nie uświadczyli. Zimno i mokro - tak było tego dnia w Mieście Włókniarzy i pogoda nie zachęcała fanów do przyjścia na stadion, a zawodników do gry. Dodatkowo, tuż przed rozpoczęciem spotkania nad obiektem przeszła potężna ulewa, która skutecznie nasączyła boisko wodą.
Dość nieoczekiwanie, pierwsze minuty należały do piłkarzy z Ząbek. Ku zdumieniu wszystkich widzów, aż trzykrotnie szanse na zdobycie gola miał Hubert Robaszek. Pierwsze dwie akcje były bardzo przypadkowe. Najpierw kiks popełnił obrońca ŁKS-u Artur Gieraga, piłka trafiła pod nogi gracza Dolcanu, ale ten strzelił prosto w Bogusława Wyparłę, a po chwili, po kolejnym gapiostwie defensywy łodzian, Robaszek główkował minimalnie niecelnie. Trzecia szansa tego zawodnika była najgroźniejsza i już w pełni "przygotowana" przez ekipę Dolcanu. Pomocnik gości otrzymał 40-metrowe podanie i pognał na bramkę ŁKS-u, ale golkiper łodzian nie dał się zaskoczyć.
Dopiero po 30 minutach gospodarze zaczęli się budzić i przesunęli grę na połowę rywali. Od razu pozwoliło to na stworzenie zagrożenia pod bramką ekipy z Ząbek. Dariusz Kłus doskonale zgrał piłkę do Marcina Mięciela, a kapitan ŁKS-u trafił w słupek. Ten sam zawodnik kilka chwil później znów znalazł się w "szesnastce" przeciwnika, wyprowadził golkipera Dolcanu spod bramki, ale nie zdołał już dokładnie dograć do partnerów, którzy mieliby przed sobą tylko pustą bramkę.
Mimo kiepskiej gry, łodzianie osiągnęli optyczną przewagę i zaraz po przerwie wypracowali sobie idealną okazję do zdobycia gola. Mięciel wbiegł w pole karne Dolcanu, gdzie został sfaulowany, a arbiter bez wahania wskazał na "wapno". Karny to jednak jeszcze nie bramka, a niepokój kibiców budziło już zachowanie piłkarzy, po którym można było wnioskować, że właściwie to nikt nie chce być egzekutorem "jedenastki".
- Mamy w drużynie trzech wyznaczonych piłkarzy do tego elementu. Kuby Koseckiego nie było w tym momencie na boisku, Krzysztof Mączyński narzekał na ból kolana, więc został Marcin Smoliński - wyjaśniał po meczu Maciej Bykowski.
Do piłki podszedł więc Marcin Smoliński, strzelił płasko w prawą stronę, dokładnie tam, gdzie rzucił się Rafał Leszczyński, który sparował futbolówkę przed siebie. Dobijał jeszcze ponownie Smoliński, ale tym razem na przeszkodzie stanął ... słupek.
W końcu jednak łodzianie zdobyli upragnionego gola. Swoje winy odkupił Smoliński, dośrodkowując do Bykowskiego, a ten strzałem głową umieścił piłkę w siatce.
Końcówka spotkania to rozpaczliwa momentami obrona gospodarzy, którzy wyglądali, jakby bronili prowadzenia w meczu z FC Barceloną lub Manchesterem United, a nie Dolcanem Ząbki. Problemy z wybijaniem piłki, nie mówiąc już o jej przytrzymaniu, seryjne wręcz "kontuzje" na zyskanie sekund i kilka bardzo groźnych sytuacji pod bramką Wyparły - to obraz ostatnich minut tej potyczki. Wynik już jednak nie uległ zmianie i ŁKS zgodnie z planem zdobył w piątek 3 punkty, choć takiego przebiegu spotkania mało kto się spodziewał.
ŁKS Łódź - Dolcan Ząbki 1:0 (0:0)
1:0 - Bykowski 55'
Składy:
ŁKS Łódź: Wyparło - Gieraga, Klepczarek, Kaczmarek, Łabędzki, Kłus, Bykowski, Mączyński (90+2' Mowlik), Romańczuk, Kosecki (46' Smoliński, 72' Kujawa), Mięciel.
Dolcan Ząbki: Leszczyński - Ciesielski, Dziewicki, Korkuć (82' Gawęcki), Chylaszek, Kosiorowski, Piesio, Robaszek (72' Koziara), Świerblewski, Buśkiewicz (67' Chałas), Bazler.
Żółte kartki: Łabędzki, Klepczarek (ŁKS) oraz Świerblewski, Kosiorowski (Dolcan).
Sędzia: Tomasz Garbowski (Kluczbork).
Widzów: 4270 (ok. 30 gości).