Hubert Wołąkiewicz: Każdy może popełniać błędy

W meczu ze Śląskiem Wrocław po raz pierwszy w podstawowym składzie Lecha Poznań w ekstraklasie wystąpił Hubert Wołąkiewicz. Obrońca Kolejorza przez większość meczu grał dobrze, ale w końcowym rozrachunku jego notę psują sprokurowany rzut karny, który był co prawda kontrowersyjny oraz czerwona kartka.

Poznaniacy mogli zbliżyć się do drużyn zajmujących wyższe miejsca w tabeli i uciec tym z niższych lokat, ale nie zdołali pokonać Śląska Wrocław. Mecz zakończył się wynikiem 2:2, co ani trochę nie satysfakcjonowało lechitów. - Musimy wygrywać i zdobywać trzy punkty, a nie jeden. Szczególnie grając u siebie. Byliśmy lepszym zespołem, ale zgubiliśmy punkty. Śląsk udowodnił, że dwanaście meczów bez porażki nie było przypadkowe. Szkoda tego spotkania - żałuje Hubert Wołąkiewicz.

Śląsk wyszedł na prowadzenie po rzucie karnym podyktowanym za faul właśnie Wołąkiewicza. Hubert Siejewicz popełnił jednak błąd, ponieważ zdarzenie miało miejsce przez linią szesnastego metra. - Karny lekko naciągany - nie ma wątpliwości obrońca Lecha. - Staliśmy z Marcinem Kikutem przed polem karnym. Żaden z nas nie zrobił ruchu, aby go sfaulować. Gikiewicz wykorzystał moje kolano przed polem karnym i się przewrócił. Sędzia zinterpretował to inaczej i podyktował rzut karny. Każdy może popełniać błędy, szkoda że na naszą niekorzyść.

Lech pokazał charakter i jeszcze przed przerwą zdołał zdobyć dwa gole. Ostatecznie jednak spotkanie zakończyło się podziałem punktów. - Jeszcze przed przerwą wyszliśmy na 2:1. W drugiej połowie chcieliśmy zdobyć kolejną bramkę i kontrolować spotkanie, ale na nasze nieszczęście szybko padła bramka wyrównująca, po czym nasza gra zaczęła się lekko sypać - opowiada Wołąkiewicz.

Dla 26-letniego zawodnika był to pierwszy ligowy mecz w barwach Lecha w podstawowym składzie. Nie licząc kilku chwil zagrał dobre spotkanie. Miał olbrzymi udział przy drugiej bramce dla Kolejorza, gdy popisał się atomowym uderzeniem w poprzeczkę. W doliczonym czasie gry poniosły go jednak emocje i obejrzał czerwoną kartkę za kopnięcie rywala. - Sędzia zinterpretował to jako niesportowe zachowanie. Wszystko działo się po gwizdku. Zawodnik Śląska zrobił wślizg na moje nogi, a ja zareagowałem ruchem nogą. Sędzia mógł mi dać drugą żółtą kartkę, wtedy bym nie musiał pauzować - opisuje zdarzenie Wołąkiewicz, dla którego wiele wydarzyło się w tym spotkaniu. - Z mojej strony w tym meczu było wszystko: ligowy debiut w pierwszym składzie, rzut karny, prawie strzelona bramka i czerwona kartka - zakończył.

Źródło artykułu: