- Koledzy nie mogli na mnie liczyć. Nie wiem czemu tak broniłem w Krakowie. Muszę to przeanalizować z trenerami i wyciągnąć wnioski - mówi świeżo upieczony reprezentant Polski i analizuje w jaki sposób zawinił przy Kałuży 1: - Przy pierwszym golu z rożnego zobaczyłem piłkę, gdy przeleciała nad naszymi zawodnikami. Chciałem ją wypiąstkować, zrobiłem to niestety bardzo źle, bo trafiłem nią w nogę zawodnika Cracovii. Przy drugiej bramce nie chodziło o wiatr, a bardziej o słońce. Wyszedłem do dośrodkowania, z którego Klichowi wyszedł strzał i w pierwszej fazie widziałem piłkę, a później mi zniknęła z oczu. Kiedy już ją zobaczyłem, była na tyle daleko za mną, że ciężko było mi interweniować.
Suchej nitki na 24-letnim golkiperze nie zostawił trener Lechii, Tomasz Kafarski. - Ułatwiliśmy zwycięstwo Cracovii. Bramki, które straciliśmy, nie powinny padać w ekstraklasie. Myślę, że dwóch bramkarzy o tym samym nazwisku dołożyło się do tego, że Cracovia zdobyła po trzy punkty z Lechią i Koroną (aluzja do Zbigniewa Małkowskiego, który również przy Kałuży 1 zaliczył dwa błędy - przyp. red.). Jeżeli bramka pada ze stałego fragmentu gry metr od linii bramkowej z samego centrum, to uważam, że po to jest bramkarz, żeby tę piłkę złapać. Tak samo jeśli piłka wpada do bramki z rzutu wolnego z 50 metrów, to też jest bramkarz, który powinien tę piłkę złapać.
Sam Małkowski zdaje sobie sprawę z tego, że nie pomógł kolegom w Krakowie. - Przy 0:2 mecz się praktycznie skończył. Poszliśmy na przebój do przodu, żeby strzelić bramkę, a Cracovia nas skontrowała. Po 0:3 już tylko czekaliśmy na końcowy gwizdek - mówi i dodaje: - Koledzy nie musieli nic mówić - widziałem to po ich minach. Spuścili głowy na dół i wiedzieli, że nie mogę im pomóc. Kiedy koledzy liczą na bramkarza, a on nie pomaga drużynie, to psychicznie się przestawiają na to, że nie dość, że muszą kreować akcje, to muszą też myśleć o tym, żeby nie dopuścić rywala do strzałów, bo "gramy bez bramkarza".
Małkowski wszedł do bramki Lechii po ostatniej wizycie gdańszczan w Krakowie. W październiku minionego roku lechiści przegrali 2:5 z Wisłą przy Reymonta 22, a kozłem ofiarnym stał się wówczas Paweł Kapsa. Teraz po spotkaniu pod Wawelem znów może dojść do roszady golkiperów. - Nie chcę na gorąco o tym mówić. Trener nie mówił, że bronimy do błędu. Do tej pory ja byłem numerem "1", ale jeśli mamy wygrywać z Pawłem w bramce, to czemu nie? - przyznaje Małkowski.
Mimo bolesnej wpadki z Pasami, Lechia nadal ma duże szanse na zajęcia miejsca na ligowym podium. Oprócz wciąż jest w grze o Puchar Polski, chociaż w pierwszym meczu półfinałowym przegrała u siebie z Legią Warszawa 0:1. - Mamy tydzień czasu na zebranie sił i dalszą walkę o najwyższe cele. Wciąż gramy przecież o Puchar Polski i wysokie miejsce w lidze. W Warszawie się nie poddamy i będziemy walczyć o finał - kończy Małkowski.