Konfrontacja rewelacyjnej wiosną Floty Świnoujście z wiceliderem z Bielska-Białej nie zawiodła nawet wymagających kibiców. Oba zespoły zdawały sobie sprawę ze stawki pojedynku i wykazały dużą determinację w walce o zwycięstwo. Spotkanie nabrało jeszcze większych rumieńców po przerwie, gdy Podbeskidzie od 48. minuty musiało odrabiać straty. Wysiłki Górali zostały nagrodzone dopiero w doliczonym czasie gry. Po szybkim kontrataku, w sytuacji sam na sam znalazł się Krzysztof Zaremba, który nie zmarnował swojej okazji i zapewnił przyjezdnym ważny punkt. - Osobiście cieszę się z bramki Zaremby, który jest naszym wychowankiem i dopiero przebija się do pierwszego składu - komentował po ostatnim gwizdku Robert Kasperczyk.
- Jechaliśmy do Świnoujścia po trzy oczka, ale biorąc pod uwagę przebieg meczu i wtorkowe starcie z Lechem, ugraliśmy zwycięski remis. Nie możemy rozpoczynać drugiej połowy w taki sposób. Kontrowersyjny karny w 47. minucie był efektem naszych wcześniejszych błędów. Bartłomiej Niedziela wjechał samotnie w nasze pole karne bez asekuracji i krycia. Trzech lub czterech zawodników nie potrafiło go zatrzymać i dopiero Juraj Danćik starał się ratować sytuację. Ta sytuacja nas trochę wybiła. Nie potrafimy grać futbolu od tyłu, czy piłkarskich szachów. Chcieliśmy zagrać odważnie i do przodu, a to nie zawsze wychodzi - oceniał szkoleniowiec bielszczan.
Górale jeszcze we wtorek rywalizowali z Lechem Poznań w półfinale Pucharu Polski, a już w piątek walczyli nad morzem o ligowe punkty. Trener Kasperczyk nie ukrywał, że zacięty mecz z mistrzem kraju miał wpływ na postawę jego podopiecznych w Świnoujściu. - Zawodnicy, którzy zagrali w dużym wymiarze czasowym z Lechem, nie zaprezentowali takiej dyspozycji jak na co dzień. Taki pojedynek musiał zostawić spustoszenie w organizmach. Zabrakło świeżości i dynamiki. Ten półfinał pozostał w ich nogach. Dlatego cieszę się, że wracamy ze Świnoujścia z jakąkolwiek zdobyczą, ponieważ powrót ponad 600 km z niczym byłby na pewno smutny - zapewniał 44-letni trener.
Robert Kasperczyk nie ukrywał zadowolenia z punktu wywalczonego nad morzem.
Ogrom protestów wśród trenerów i zawodników obu ekip wzbudziły poczynania arbitra - Wojciecha Krztonia. Echo spornych decyzji nie milkło jeszcze długo po ostatnim gwizdku. - Arbiter nie dostosował się do ambicji i chęci zwycięstwa chłopaków, którzy pragnęli pokazać się z jak najlepszej strony. Po meczu mieliśmy możliwość obejrzenia kilku fragmentów z kamery cyfrowej. Po pierwsze, przyjrzeliśmy się sytuacji z drugiej połowy, gdy po jednej z wrzutek Richard Zajac wypuścił piłkę z rąk, a jeden z naszych obrońców ratował sytuację na linii bramkowej. Mieliśmy wtedy niesłuszne pretensje do arbitra, ponieważ faulu w polu bramkowym nie było - przyznał Kasperczyk.
- Kontrowersyjną decyzją było również przyznanie Flocie rzutu karnego. Nawet moi piłkarze w szatni różnie oceniali tę sytuację. Jeżeli jednak sędzia dyktuje jedenastkę dla Floty, to również nam należała się takowa. W 75. minucie Jaraj Danćik był ewidentnie pociągany na piątym metrze przy próbie strzału do pustej bramki. Widać to wyraźnie. Trudno mi zatem nazwać jakoś zachowanie Wojciecha Krztonia w tej minucie - kontynuował trener przyjezdnych.
Punkt wywieziony z wyspy Uznam nie tylko poprawił nastroje piłkarzy Podbeskidzia, ale również pozwolił im zachować przewagę sześciu punktów nad Flotą w tabeli i korzystny bilans w dwumeczu z wyspiarzami. Mimo tego, Robert Kasperczyk nie chciał przeceniać wagi pojedynku. - Wydarzenie nazwano meczem o sześć punktów. Uważam jednak, że zbyt wcześnie, aby tak powiedzieć. Do końca sezonu pozostało jeszcze dziewięć kolejek i w lidze może się jeszcze wiele wydarzyć. Ważne, aby teraz chłopcy podali sobie ręce, a emocje opadły. Zostało jeszcze tyle meczów, że ten piątkowy nie świadczy o niczym do końca - zakończył Kasperczyk.