Jan Buryan: Nie tak to miało wyglądać

Gdyby nie Czech Jan Buryan, Piast Gliwice w niedzielę nawet nie zremisowałby z broniącym się przed spadkiem MKS-em Kluczbork. Ten doświadczony defensor z konieczności zagrał w ataku i był najjaśniejszą postacią zespołu niebiesko-czerwonych.

34-latek pojawił się na boisku w 72. minucie i od tego momentu gra gliwiczan zaczęła jako tako wyglądać. Buryan siał sporo zamieszania w szeregach obronnych MKS-u. - Trener wystawił mnie w ataku. Miałem grać tuż za plecami napastnika. Myślę, że chociaż trochę ożywiłem nasze poczynania - mówił po końcowym gwizdku sędziego zawodnik.

Czechowi wystarczyło dziesięć minut, by zrobić to, co nie udało się jego kolegom, którzy na co dzień występują w formacji ofensywnej. To dzięki niemu padło wyrównujące trafienie. - Smektała dośrodkował w pole karne, a ja dopadłem do piłki. To nie jest jednak moja bramka, bo jeden z obrońców jako ostatni dotknął futbolówki. Myślę jednak, że gdybym tak nie naciskał, to tego gola by nie było - wyjaśnił defensor.

Podopieczni Marcina Brosza w niedzielę mieli przełamać fatalną serię meczów bez zwycięstwa, ale wciąż tkwią w martwym punkcie. - Nie tak to miało wyglądać. Rywale w dziewięciu stali na własnej połowie, my rozgrywaliśmy piłkę, ale nic z tego nie wychodziło. Ciężko grać, gdy przeciwnik broni dostępu do własnej bramki praktycznie całym zespołem - zauważa Buryan. - Prawda jest taka, że nie wygraliśmy już jedenastego meczu z rzędu. Sądziliśmy, że tym razem będzie inaczej, ale znowu nie udało się sięgnąć po pełną pulę.

Nietrudno się domyślić, że od kilku tygodni atmosfera w szatni gliwiczan jest kiepska. - Rzeczywiście nie jest za różowo. My naprawdę do każdego meczu podchodzimy z zamiarem zgarnięcia pełnej puli, ale nic nam nie wychodzi. Nie potrafię wytłumaczyć , dlaczego tak się dzieje. Cały czas jednak wierzę, że jeszcze w tym sezonie się przełamiemy.

Komentarze (0)