Spotkanie z Górnikiem miało być dla Widzewa meczem sezonu. Łodzianie na kolejkę przed końcem rozgrywek byli bowiem o krok od awansu do europejskich pucharów. W Zabrzu doznali jednak sromotnej klęski, w pełni zasłużenie przegrywając aż 0:4 (0:1) i był to, co warto nadmienić, najniższy wymiar kary, jaki śląska drużyna mogła beniaminkowi z Łodzi wydzielić.
W obozie zespołu trenera Czesława Michniewicza po meczu panowała grobowa atmosfera. - Zagraliśmy fatalnie i doznaliśmy bardzo dotkliwej dla nas porażki. Na koniec rozgrywek zagraliśmy chyba najgorszy mecz w tym sezonie, bo wcześniej nie przydarzyła nam się taka porażka. Ten mecz miał dla nas wielką stawkę, bo wygrywając mogliśmy zająć miejsce w ścisłej czołówce tabeli - kręci z niedowierzaniem głową Jarosław Bieniuk, obrońca Widzewa.
Przed rokiem Widzew i Górnik w ostatniej serii gier potykały się na pierwszoligowym froncie. Zabrzanie doznali wówczas wysokiej porażki 3:0, a jesienią przy Piłsudskiego, już na boiskach ekstraklasy łodzianie sprawili śląskiej drużynie tęgie lanie triumfując aż 4:0. Na finiszu rozgrywek zabrzanie za dwie bolesne porażki się zrewanżowali.
- Boli nie tylko to, że przegraliśmy tak wysoko, ale też to, że dzięki zwycięstwu Górnik wyprzedził nas w ligowej tabeli o dwa oczka. Nie ma jednak co płakać nad rozlanym mlekiem. Mamy silny zespół i musimy dołożyć wszelkich starań, żeby robić postępy, a w przyszłym sezonie zając jeszcze lepsze miejsce - wskazuje podpora defensywy łódzkiej drużyny.
Rozbity niedzielną porażką był także szkoleniowiec łodzian. - Ta porażka kładzie się cieniem na nasze ostatnie dobre występy. Budowaliśmy sobie dobrą opinię, ale przegrywając tak wysoko marnujemy wszystko to, na co w ostatnich tygodniach tak ciężko pracowaliśmy. Mamy za sobą udaną wiosnę, chociaż szkoda ostatniej porażki. Gdybyśmy w Zabrzu wygrali na pewno rozjeżdżalibyśmy się na urlopy z zdecydowanie lepszych nastrojach - przyznaje Michniewicz.