Jestem starym dziadkiem, który kocha to, co robi - rozmowa z Dusanem Radolskym, trenerem Termaliki Bruk-Bet Nieciecza

Po dwóch latach pracy na Słowacji do Polski wrócił Dusan Radolsky, który przejął zespół Termaliki Bruk-Bet Nieciecza. Mimo upływu lat, 61-letni szkoleniowiec nie traci humoru i zapału do pracy. - Ładuję się entuzjazmem moich zawodników i dlatego wyglądam tak dobrze, jak wyglądam - mówi w rozmowie z naszym portalem.

Marcin Ziach: Decyzję o pana przyjściu do Termaliki wielu przyjęło z niedowierzaniem. Skąd przeprowadzka tak uznanego szkoleniowca na zaplecze ekstraklasy?

Dusan Radolsky: Dostałem ofertę z profesjonalnego klubu, a ekstraklasa i pierwsza liga są na szczeblu centralnym. Przed przeprowadzką do Niecieczy długo szukałem informacji na temat tej ligi i wiem, że gra w niej wielu zawodników, których znam z boisk ekstraklasy. Podobnie wygląda sprawa z trenerami. Nie widzę w tym żadnej degradacji. Mam robotę w ambitnym klubie, z bardzo ambitnym właścicielem i ja też, mimo upływu lat, jeszcze jestem ambitny.

Wielu zadaje sobie pytanie, jakie ambicje, po letnich roszadach, ma Termalica w tym sezonie.

- Te ambicje już się spełniają. Taka mała wioska już gra w pierwszej lidze, a wciąż ma w sobie taki języczek tajemniczości w zanadrzu. Nie mówię, że nastąpi to dzisiaj czy jutro, ale w klubie jest nadzieja, by kiedyś w Niecieczy zagościła ekstraklasa i to mi się podoba.

Widzi pan jakieś podobieństwa między Niecieczą a Grodziskiem Wielkopolskim?

- Duże. Naprawdę bardzo duże. Podejście ludzi do pracy, ochota i wiara w sukces, z jaką do niej przystępują. Do Grodziska przyjechałem, kiedy w Groclinie była już gotowa drużyna. Wiedziałem, że to co tam zastałem nie nastąpiło w rok czy dwa, ale był to długotrwały proces, w którym klub posuwał się krok po kroku do przodu. Tak samo wygląda to w Niecieczy. Państwo Witkowscy, to ludzie którzy wiedzą czego chcą i jestem przekonany, że idą oni tą samą drogą, którą kiedyś utorował klubom z mniejszych miejscowości prezes Drzymała. Tak naprawdę, to bardzo na to liczę.

Będzie pan w stanie zrobić z Termaliki drugi Groclin?

- Dziś chyba trochę za wcześnie, żeby o tym rozmawiać. Jesteśmy na starcie sezonu, który zaczęliśmy od zwycięstwa i mamy na koncie trzy punkty. Do zgarnięcia ciągle pozostaje dziewięćdziesiąt-dziewięć i tylko ten cel nam przyświeca. Po wygranym meczu może być czas na pół godziny świętowania. Potem robimy analizę i musimy zapomnieć o tym, co za nami, bo przed nami kolejny mecz.

Po odejściu z Polonii Warszawa, w polskiej lidze długo pana nie było. Jak mijał czas na Słowacji?

- Bardzo pracowicie i, co najważniejsze, z sukcesami. Przede wszystkim grałem z Żyliną w fazie grupowej Pucharu UEFA. Pokonaliśmy w tej edycji Aston Villa na Villa Park w Birmingham. Potem prowadziłem Spartak Trnava, z którym awansowałem do europejskich pucharów i graliśmy w półfinale Pucharu Słowacji. Można więc powiedzieć, że przez te ostatnie lata jakieś tam malutkie sukcesy osiągnąłem (śmiech).

Na Słowacji się panu wiodło, ale do Polski jednak ciągnie.

- Tak było zawsze. Mnie się po prostu w Polsce podoba.

Co budzi w panu taką sympatię do tego kraju?

- Atmosfera do gry w piłkę, kibice, ciekawi zawodnicy, głód sukcesu. Mógłbym tak długo wymieniać. Niech pan popatrzy, na meczach polskiej pierwszej ligi pojawia się kilka tysięcy kibiców. Są takie miasta, gdzie jest ich jeszcze więcej. Na Słowacji nawet w Corgon Liga [słowacka ekstraklasa - przyp. red.] takiej frekwencji nie ma. Ogólna otoczka jest też niesamowita. U nas media w takim stopniu futbolem się nie interesują. Chyba Żylina ze Slovanem Bratyslava musiałaby spaść i tam grać, żeby w telewizji pokazali mecz innej ligi, niż ekstraklasa. W Polsce transmisje z meczów pierwszej ligi nikogo nie dziwią. A im większe zainteresowanie twoją pracą, tym bardziej cię ona pociąga.

Letnie transfery w Niecieczy jak na polskie realia robią wrażenie. Sprowadzenie do klubu z małego miasteczka graczy z ekstraklasową przeszłością, to już coś.

- Cieszą mnie te transfery, ale nie zmienia to nic. Dla mnie nie ma przełożenia to, że zawodnik grający w Termalice ma dwieście meczów w ekstraklasie, dwadzieścia bramek strzelonych i dlatego musi grać. Wręcz przeciwnie. Oczekuję od takich piłkarzy jeszcze więcej profesjonalizmu i ciężkiej pracy, żeby młodsi zawodnicy mogli się od nich uczyć i czuć, że mogą rywalizację z takim zawodnikiem wygrać. Mam do tych chłopaków wielki szacunek, za to gdzie grali i co zdołali osiągnąć, ale przede wszystkim chciałem ich sprowadzić, bo szukam zawodników, którzy chcą walczyć, grać i mają ambicję coś jeszcze w piłce osiągnąć.

W szatni cieszy się pan dużym poważaniem. Zawodnicy podkreślają, że to pan jest największą gwiazdą tej drużyny.

- A gdzie tam ja jestem gwiazdą?! (śmiech). Broń Boże nią nie jestem! Jestem takim starym dziadkiem, który kocha piłkę i kocha to, co robi. Pod względem mojej pracy jestem człowiekiem szczęśliwym i spełnionym, bo moja robota jest moim konikiem i każdego dnia na myśl, że czeka mnie praca z tym zespołem z uśmiechem wstaję z łóżka. Kiedy zaczynałem pracę trenera miałem chęć się temu bezgranicznie poświęcić i mimo upływu czasu, cały czas tę chęć mam.

Na Słowacji pojawił się też polski akcent. Do pracy w MSK Żylina w minionym tygodniu przymierzany był Czesław Michniewicz.

- Doszły do mnie te głosy, że polski trener ma pracować w Corgon Liga. Córka mówiła mi, że Michniewicz cieszy się dużą popularnością na Słowacji. Ostatecznie z tego transferu nic nie wypaliło, ale kto wie, czy działacze Żyliny za rok czy dwa nie spróbują raz jeszcze. Każdemu trenerowi życzę pracy w tak poukładanym klubie jak MSK.

Ostatnio chyba w MSK Żylina nie dzieje się najlepiej. Zespół przegrał walkę o mistrzostwo, a teraz pożegnał się z Ligą Europejską po klęsce z zespołem z Islandii.

- W drużynach na Słowacji często jest tak, że forma zespołu idzie w górę, a potem dramatycznie spada w dół. To jest taka sinusoida, która kilka lat temu spotkała Artmedię Petrżalka, a teraz dopadła Żylinę. Przyczyn spadku formy MSK trudno się też dziwić, bo Górnik wyrwał tej drużynie serce, kiedy ściągnął do siebie Roberta Jeża. Potem z zespołem pożegnało się jeszcze kilku innych czołowych graczy. Dla działaczy było to trudne wyzwanie, któremu najwidoczniej nie sprostali. Wyniki pokazują, że mimo wysiłków nie zdołali załatać tych dziur.

Robert Jeż ma w tym sezonie poprowadzić do mistrzostwa Polonię Warszawa.

- I myślę, że ma do tego wszelkie predyspozycje. Jest to bardzo dobry zawodnik, którego za jego grę podziwiają nie tylko kibice, ale też trenerzy. Ja go osobiście kochałem i pracując w Żylinie od niego zaczynałem ustalanie wyjściowej jedenastki. On od lat prezentuje poziom międzynarodowy i powinien regularnie występować w reprezentacji Słowacji. Bez względu na to, w jakiej jest formie, zawsze gra na wysokim poziomie, bo ma po prostu nieprzeciętne możliwości.

Pan nie chciałby przejąć reprezentacji Słowacji? Ostatnio nazwisko Dusana Radolsky’ego się w kręgu kandydatów do tej funkcji przewijało.

- Praca z kadrą, to dla każdego trenera ukoronowanie jego pracy szkoleniowej. Mnie spotkał już taki zaszczyt, że prowadziłem reprezentację Słowacji U-21, z którą awansowałem na Igrzyska Olimpijskie w Sydney. Mogę się też pochwalić, że w jednym meczu prowadziłem pierwszą reprezentację, a złożyło się tak, że akurat graliśmy przeciwko Polsce. Radość była wielka, ale wynik kiepski, bo przegraliśmy 3:1. Smaku pracy z kadrą narodową jednak doznałem.

Póki co czeka na pana wyzwanie w Niecieczy. Nakreślił pan przed drużyną konkretne cele na ten sezon?

- Chciałbym, żeby ten zespół zrobił krok ku budowie silnej drużyny. Żeby tak się stało trzeba troszeczkę zmienić filozofię gry i oblicze tej drużyny. Nie chcemy być ligowym szarakiem, a zespołem, który będzie groźny dla każdego. Cały czas też będę szukał młodych zawodników. Wiem, że w Polsce kładzie się nacisk na to, żeby w ekstraklasie i pierwszej lidze grało jak najwięcej młodych zawodników. To mi się podoba, ale warunek jest taki, że ten zawodnik musi posiadać umiejętności na tę ligę. Ja z radością wystawię do składu 18-19-latka. Ba, wystawię nawet 16-latka do walki o ekstraklasę, jeżeli on da mi gwarancję, że będzie prezentował na boisku dobry poziom. Wprowadzać do gry młodych, to dobra filozofia, ale robić to na siłę; to nie jest wobec nich w porządku.

Termalica Bruk-Bet Nieciecza jest wymieniana w gronie kandydatów do walki o awans do T-Mobile Ekstraklasy.

- Tymczasem ani ja, ani działacze, ani zawodnicy o tym na razie nie myślimy. Chcemy iść do przodu metodą step by step, krok po kroku budując zespół, który kiedyś o ten awans powalczy. Trzeba pamiętać, że drugi sezon jest dla beniaminka zawsze trudniejszy. Tym bardziej dla takiego beniaminka jak Termalica, który jeszcze nigdy nie grał w pierwszej lidze. Czeka nas jeszcze dużo roboty, do której potrzeba dużo cierpliwości, żeby ten poziom, do którego chcemy dojść wreszcie osiągnąć.

Panu tej cierpliwości, ambicji i chęci pracy nie zabraknie?

- Nie, na pewno nie. Ja ładuję się entuzjazmem moich zawodników i dlatego wyglądam tak dobrze, jak wyglądam (śmiech).

Komentarze (0)