Każdy trener i każda drużyna ma jeden cel, wygrywać - rozmowa z Janem Żurkiem, nowym trenerem GKS-u Katowice

Dużo czasu zajęło działaczom GKS-u Katowice znalezienie trenera. Dotychczasowy szkoleniowiec, Wojciech Osyra, nie otrzymał od PZPN-u licencji i stracił pracę. Jego zastępcą miał być Dariusz Fornalak, ale wybrał on atrakcyjniejszą ofertę z Lubina. Kolejny kandydat - Artur Płatek - również nie miał licencji. I tak trenerem został Jan Żurek, dla którego jest to już trzecia przygoda z katowickim zespołem. - Wydaje mi się, że do klubu, w którym się pracowało i wykonało się w nim dobrą pracę, a człowiek się w nim dobrze czuje, wrócić można zawsze. I nie trzy, a nawet dziesięć razy.

Wiktor Miler
Wiktor Miler

Wiktor Miler: Już trzeci raz przychodzi pan do GKS-u Katowice. Co tym razem przekonało pana, aby ponownie objąć Katowicki zespół?

Jan Żurek: Nie jestem przesądny, nie wierzę w żadne zabobony. Nie mam jakichś talizmanów, nie ubieram specjalnych rzeczy na dane okazje. Wydaje mi się, że do klubu, w którym się pracowało i wykonało się w nim dobrą pracę, a człowiek się w nim dobrze czuje, wrócić można zawsze. I nie trzy, a nawet dziesięć razy. Ja się tutaj bardzo dobrze czuje, znam ludzi, a ludzie znają mnie.

Czym się różni GKS z roku 2008 od tego, który trenował pan wcześniej, w sezonach 2002/03 i w roku 2004?

- Jest za wcześnie, żeby to ocenić. Każdy zespół jest inny. Z tej ostatniej drużyny, którą trenowałem został tylko Tkocz, nasz trener bramkarzy. Nie ulega kwestii, że jest to zespół, który niedawno awansował. Trzeba zbierać doświadczenie, szukać wzmocnień.

A jaka jest różnica, jeśli chodzi o cały klub?

- Klub jest zarządzany przez innych ludzi. Ludzi, w których widzę ogromny entuzjazm i wielką pasję, aby stworzyć i odbudować siłę dumy Katowic. To jest duże miasto i potrzebuje dobrej piłki. Chwała, że Gieksa się odrodziła i że już jest w pierwszej lidze. Przed nami jest sporo pracy. Zaniedbania z ostatnich kilkunastu lat są duże i wszystkich czeka w związku z tym ogrom pracy.

W okresie, kiedy pozostawał pan bez pracy można było pana spotkać kilka razy na trybunach stadionu przy Bukowej. Co Jan Żurek zapamiętał z tych spotkań?

- Byłem też na meczach innych drużyn. Chciałem mieć rozeznanie, jak gra GKS i inne drużyny. Jestem zawodowym trenerem i z tego żyję, dlatego starałem się jeździć i oglądać.

Jak współpracuje się panu z zespołem?

- Pierwsze kontakty z zespołem oceniam bardzo pozytywnie. Znaleźliśmy wspólny język i wspólnie ciężko pracujemy w jednym kierunku, żeby jak najlepiej przygotować się do pierwszych meczów.

Do rozpoczęcia sezonu zostało już tylko dwa tygodnie. Przejął pan zespół po obozie przygotowawczym, w którym zajęcia prowadził inny trener. Czy zdąży pan narzucić piłkarzom swój styl gry?

- Idealnie jest, kiedy trener zaczyna okres przygotowawczy i za to odpowiada. Natomiast stało się, jak się stało i nie możemy tutaj gdybać i z tym polemizować. Ja muszę sobie dać radę. Nie mogę powiedzieć, że w ciągu tych dwóch tygodni uda mi się to ułożyć tak, jak bym sobie tego życzył. Myślę, że uda nam się dobrze rozpocząć tę rundę, co byłoby bardzo ważne dla dalszej części sezonu.

Będzie powrót do słynnego już "żurekaccio"?

- Każda drużyna jest inna. Miałem wtedy taki zespół, w którym nie było napastników. Musiałem przestawić styl gry. Teraz będziemy starali się grać ofensywnie, ale nie mam też żadnych wątpliwości, że drużynę buduje się od tyłu. Przykładam dużą rolę do taktyki, zespół musi być ułożony, a każdy powinien wiedzieć, jakie ma zadania na boisku. Nie może być w zawodowej drużynie folkloru. Musi być dyscyplina taktyczna. Oczywiście jest pole do popisów indywidualnych, ale wszystko z myślą o drużynie i o tym, żeby wygrać. Tak robią najlepsi, a my musimy do tego dążyć.

Jakie cele postawił przed panem prezes Jan Furtok?

- Nie rozmawialiśmy na ten temat. Jesteśmy teraz na etapie budowania drużyny. Każdy trener i każda drużyna ma jeden cel. Wygrywać, jak najwięcej wygrywać. To jest najważniejsze. Razem z zarządem wykonujemy teraz wiele pracy i nie chcemy na razie mówić o tym, jaka będzie przyszłość. Coś więcej będziemy mogli powiedzieć dopiero po pierwszych meczach.

Żeby GKS zwyciężał musi zostać wzmocniony. Z zespołem trenuje Daniel Onyekachi, Adrian Napierała, Grzegorz Domżalski, a na środowym sparingu pojawić ma się Grzegorz Bonk. Kto spośród nich może zostać w zespole?

- Bonka nie muszę sprawdzać, on nam się przyda. Domżalski pokazał się z dobrej strony i myślę, że będzie tak dalej się pokazywał. Podobnie jest z Danielem, który dobrze się zaprezentował. Szukamy jeszcze stopera. Testowany jest teraz Napierała i zobaczymy, czy te testy zda. To, który z nich zostanie okaże się do końca tygodnia.

Po kontuzjach Bartosza Iwana i Roberta Sierki powstała w środku pola dziura.

- Tak, stąd właśnie ten ruch z Grzegorzem Bonkiem. Mam również sygnał, że już niedługo do zajęć wróci Iwan. Głównie indywidualnych, ale częściowo już także z drużyną. Nie wiemy jednak tak do końca, kiedy Iwan wróci do pełnej sprawności, a nie chcemy, żeby odnowiła mu się kontuzja. To jest ważny zawodnik w naszych planach i chcemy go dobrze przygotować do sezonu i potrzebujemy trochę czasu.

W sparingu z Miedzią Legnica eksperymentował pan z ustawieniem na lewej stronie. Krzysztof Kaliciak, nominalny napastnik i Marek Gajowski, nominalny obrońca zagrali na lewym skrzydle, a pomocnik Piotr Plewnia cofnięty został do obrony. Czy eksperyment ten poszedł po pana myśli?

- To normalna sytuacja, kiedy trener chce zobaczyć zawodników na różnych pozycjach, próbuje różnych ustawień. Jestem krótko w klubie i przyglądam się im. Chcę ich sprawdzić. Ten mecz to była selekcja, chciałem się przyjrzeć drużynie podczas gry kontrolnej. Nie dla wszystkich egzamin ten był pozytywny. Są zawodnicy, którzy na dzisiaj jeszcze nie dysponują takimi umiejętnościami, ale to nie znaczy, że ich przekreślamy. Może zostaną wypożyczeni. Będą redukcje w tej kadrze, bo nie może ona być tak szeroka.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×