Marcin Ziach: W ostatnich latach nie bywał pan przy Roosevelta zbyt często.
Hubert Kostka: Rzeczywiście przez dłuższy czas na stadionie Górnika się nie pokazywałem, ale to już przeszłość i wszystko puściłem w niepamięć. Piłką nożną się cały czas interesuję, ale na stadionach już nie bywam. Oglądam mecze nie tylko Górnika, ale całej polskiej ligi i nawet gdybym chciał nie mógłbym się teraz od tego uwolnić. Piłka nożna to choroba na całe życie.
Podobno pana bojkot Górnika był wyrazem dezaprobaty tego, co się w zabrzańskim klubie dzieje.
- Nie można chyba powiedzieć, że to był bojkot. Zawsze Górnikowi kibicowałem i będę kibicował aż do śmierci. W tym klubie spędziłem dwadzieścia lat i cały czas mam go w sercu. Był co prawda taki czas, że mnie z Górnika wyrzucono. To pozostawiło pewien niesmak, ale to już przeszłość i dzisiaj jestem w Zabrzu zawsze, kiedy klub mnie potrzebuje.
Kiedy ogląda pan mecze swojego klubu w telewizji jakie emocje panu towarzyszą?
- Jestem zaniepokojony tym, co dzieje się z Górnikiem. To cały czas nie jest tak gra i te cele, o jakie klub z taką historią powinien walczyć. W Zabrzu powinna grać silna drużyna, która powinna w polskiej lidze odgrywać znaczącą rolę. Tak na razie nie jest, ale wierzę, że przy ogromnej pracy wszystkich temu klubowi oddanych niebawem znów będziemy świętować kolejny tytuł mistrza Polski.
W minionym sezonie podium tabeli było dosłownie o krok.
- Ale ostatecznie czegoś zabrakło. Cztery lata temu słyszałem, że Górnik ma być w 2012 roku mistrzem Polski. Tego już raczej nie będzie, ale myślę, że ludzie którzy wtedy takie słowa wypowiadali, to na piłce się nie znają. Tego się nie da zaplanować. Musi się zebrać grupa ludzi, która będzie ten wózek ciągnęła w jednym kierunku. Wtedy jest zdecydowanie łatwiej. Cały czas wierzę, że ja się tej piętnastej gwiazdki doczekam.
Kiedy pan słyszał te deklaracje odpowiadał pan śmiechem?
- Raczej kręciłem z niedowierzaniem głową, bo wiedziałem, że do tego nie dojdzie. Ostatnie sezony mnie utwierdziły w tym, że jednak miałem rację. Gdzieś jeszcze iskierka nadziei jest, że jednak się mylę i za rok czy dwa Górnik powalczy o mistrzowski tytuł. Trzeba jednak realnie powiedzieć, że będzie o to bardzo ciężko.
Krokiem naprzód ma być budowa nowego stadionu w Zabrzu.
- Do starego stadionu mam ogromny sentyment, ale trudno się temu dziwić. Spędziłem tutaj dwie dekady najpierw jako zawodnik, a potem jako trener i sięgnąłem łącznie po dziesięć tytułów mistrza Polski. Moje najpiękniejsze wspomnienia z lat młodości są związane właśnie z tym obiektem i jest mi go troszeczkę żal. Wiadomo jednak, że świat idzie do przodu i klub potrzebuje nowego stadionu. Gdyby to ode mnie zależało ja modernizowałbym obecny obiekt, ale jeśli w jego miejsce powstanie ładna arena to też będę bardzo zadowolony.
Wraz z gruzem z trybun obecnego obiektu jakaś część historii Górnika odejdzie w niepamięć?
- Nie wydaje mi się. Stadion jako stadion to martwa budowla, a historię Górnika tworzyli ludzie z nim związani. Dzisiaj wszyscy wspominają w Zabrzu lata 50, 60 czy 80 i tak samo będzie na nowym stadionie. Mam tylko nadzieję, że wraz z jego powstaniem zwiększą się szanse na to, by w historii najnowszej Górnik znowu był w polskiej piłce liczącą się marką.
"Bolek" Niesyto mówił, że obiekt przy Roosevelta to świątynia polskiego futbolu.
- On słynął z tego, że miał wiele takich powiedzonek. Po prostu "Bolek" Górnika kochał całym sercem, podobnie jak my wszyscy, którzy w tym klubie kiedykolwiek graliśmy i tworzyliśmy jego historię. Od "Bolka" bił wielki szacunek dla tego klubu i wcale się nie dziwię, że mówił on o Górniku w ten sposób.
Widzi pan przyczyny sportowej degradacji Górnika w ostatnich kilkunastu latach?
- Ciężko mi to oceniać, bo na co dzień jestem daleko od tego klubu. Na pewno nie jest tak, że kiedy nie ma wyników to dzieje się to samo z siebie. Przyczyny tego są na pewno, ale to łatwiej byłoby ocenić ludziom, którzy dziś tym klubem kierują.
Potężne jest zadłużenie klubu.
- Zadłużenie to na pewno jeden z aspektów, który za całość odpowiada. Powiem panu, że dużo więcej spodziewałem się po przyjściu Allianz. Wydaje mi się, że w klubie pracowali ludzie, którzy nowego sponsora wykorzystali. Nie zbudowali nic konstruktywnego, topiąc przy tym masę pieniędzy. Górnik naprawdę mógł być wielki, gdyby nie nieodpowiedzialni ludzie na stanowiskach, których nie powinni nigdy zajmować.
Miała być walka o ligowe podium, a sezon skończył się drugim w historii spadkiem z ekstraklasy.
- Ale z tą degradacją w Zabrzu w ogóle się nie liczono. Nie zapomnę tego, jak byłem na uroczystościach związanych z 60-leciem powstania Górnika. Po rundzie jesiennej drużyna zajmowała ostatnie miejsce w tabeli, a mimo to ówczesny zarząd dalej zapewniał, że w tym sezonie będą mistrzem Polski. Kiedy dyskutowaliśmy o tym w kuluarach mówiłem im, że chyba zapominają na którym miejscu teraz są. Że powinni skupić się na utrzymaniu w lidze. Wtedy wszyscy na mnie naskoczyli, jak ja mogłem coś takiego powiedzieć. Pół roku później Górnika w ekstraklasie już nie było.
To był dla pana powód do triumfu?
- Wręcz odwrotnie, bardzo ten spadek przeżyłem i prawdę mówiąc wolałbym wtedy nie mieć racji. Zbyt długo jednak siedzę w piłce, żeby nie móc twardo stąpać po ziemi. Kiedy się jest na ostatnim miejscu, to najpierw trzeba z tego wyjść i zapewnić sobie utrzymanie, a nie myśleć o bombkach na choince czy europejskich pucharach.
Górnika lat świetności utrzymywały kopalnie. Od kilku tygodni klub znów wspiera Kompania Węglowa.
- To bardzo dobry krok, bo Górnik był zawsze klubem związanym z górnictwem, górnikami i węglem kamiennym. Cieszę się, że jedno z największych przedsiębiorstw branży węglowej w Europie znów zdecydowało się pomóc temu klubowi. Górnik i górnictwo to zawsze były naczynia połączone. Nie było tak, że kopalnie tylko kładły pieniądze na utrzymanie klubu. Górnik był przede wszystkim ambasadorem polskiego górnictwa na całym świecie, bo przecież walczyliśmy o ligowe laury nie tylko w Polsce i w Europie.
Wielkość stracił Górnik, ale też cała polska piłka. Dziś jesteśmy trzecią ligą europejską.
- W początkowych latach przemiany ustrojowej w Polsce popełniono w polskim futbolu mnóstwo błędów, które do dnia dzisiejszego odbijają się na poziomie naszej piłki. Warto zauważyć, że kuleje nie tylko futbol, ale cały polski sport. Tego wszystkiego nie będzie tak łatwo odbudować. Tym bardziej, że obraliśmy ku temu zły kierunek, bo jak widzę reprezentację Polski grającą z 5-6 obcokrajowcami w składzie, to łapię się za głowę. Gdyby jeszcze byli to obcokrajowcy na wysokim poziomie umiałbym to zrozumieć. Ale to są przede wszystkim przeciętni zawodnicy, którzy zajmują miejsca naszej młodzieży. Ja nie wierzę, że w Polsce nie ma talentów. Jest ich do groma, ale trzeba chcieć je odkryć, a nie iść na skróty naturalizując obcokrajowców, którzy po polsku potrafią tylko przeklinać.
Najlepsi polscy piłkarze grają dziś w reprezentacji Niemiec.
- To jest odrębny problem, ale trzeba zadać też inne pytanie. Czy Klose i Podolski przy tym napływie obcokrajowców by w ogóle w polskiej piłce zaistnieli. Nikt z nas nie wie ilu takich Podolskich jeszcze biega po polskich boiskach, ale co z tego skoro i tak nigdy nie zostaną odkryci?
Widzi pan receptę na to, żeby polską piłkę efektywnie postawić do pionu?
- Nie ma innej recepty niż szkolenie młodzieży. Często słyszę, że możliwości na odbudowanie polskiej piłki jest mnóstwo, ale żadna z nich nie spełnia pokładanych w niej nadziei. Musimy wreszcie postawić na polską młodzież. Szkolić i szlifować te młode talenty. Tego nam brakuje najbardziej.
Podobno polskiej myśli szkoleniowej nie ma i nigdy nie było.
- To jest totalna bzdura. Mówią to ludzie, którzy nie mają o tym zielonego pojęcia. Polska myśl szkoleniowa od zawsze była, jest i będzie. Mamy mnóstwo uzdolnionych trenerów i jeszcze więcej utalentowanej młodzieży.
Przed laty wyższość polskich drużyn musiały uznać piłkarskie potęgi, a dziś leje nas mistrz Cypru.
- Wracamy tym do meritum. W Polsce panuje błędne przekonanie, że można w piłce osiągnąć sukces przez wielkie pieniądze i kupno zawodników, a nie przez ciężką pracę. Jeśli nie wrócimy do sumiennego szkolenia i wpajania młodym zawodnikom wartości ambicjonalnych od lat młodości żadnej poprawy w polskiej piłce nie będzie.
Szansą jest Euro 2012.
- Cieszę się, że tak duża impreza została w ogóle Polsce przyznana, bo bez tego dalej bylibyśmy piłkarskim zaściankiem. Abstrahuję tutaj od inwestycji infrastrukturalnych, bo od początku wiedziałem, że tysięcy kilometrów nowych dróg i nowych lotnisk nie wybudujemy, ale powstają nowe stadiony i to jest światełko na końcu tunelu. Gdyby nie Euro pewnie żaden stadion w Polsce by w ostatnich latach nie powstał, a teraz praktycznie w każdym mieście nowy stadion się buduje. Boję się tylko, czy po tym jak bum na Euro się skończy te stadiony będą się dalej wypełniać.
Wierzy pan w sukces kadry Franciszka Smudy?
- Ciężko jest w to wierzyć, ale trzeba wierzyć. Jesteśmy gospodarzem tego turnieju i wszystko będziemy mieli po swojej stronie. Musimy jednak mierzyć siły na zamiary i trzeba sobie powiedzieć, że realnej szansy na mistrzostwo Europy czy nawet medal na tej imprezie raczej nie mamy. Podobnie było jednak w 1974 roku, kiedy reprezentacja Polski jechała na mistrzostwa świata. Brałem udział w przygotowaniach w Zakopanem, gdzie nie szło nam zupełnie nic, a z mistrzostw wróciliśmy jako rewelacja i najlepsza drużyna. To co mnie przeraża to fakt, że polska reprezentacja gra jednym napastnikiem, a czasami nawet pół-napastnikiem. Tak się nie da grać w piłkę.
Co uzna pan za sukces w tym mistrzostwach?
- Sukces będzie wtedy, kiedy dojdziemy do strefy medalowej. Celem minimum jest to, żebyśmy w końcu wyszli z grupy. Wiadomo, że wszystko będzie zależeć od losowania, bo o wyniku w piłce decyduje też wiele czynników zewnętrznych. Jak trafimy do grupy śmierci, to trudno będzie o to, żeby w tych mistrzostwach zaistnieć. Ja mimo wszystko wierzę, że się nie skompromitujemy.