Sześć meczów, a jak ktoś woli dwa miesiące - tyle trwała passa Górnika bez zwycięstwa w T-Mobile Ekstraklasie. Po raz ostatni podopieczni Adama Nawałki pokonali Lecha Poznań 2:1 (1:0) 26 sierpnia 2011 roku. Kolejny triumf przyszedł w piątkowy wieczór, w meczu z Jagiellonią.
Gracze drużyny z Roosevelta nie ukrywali ulgi, jaka na nich po triumfie nad Jagą spłynęła. - Sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy nie była dla nas łatwa. Byliśmy tym rozgoryczeni - przyznaje Mariusz Magiera, obrońca Górnika. - Z każdym meczem mówiliśmy sobie: "Kiedy jak nie teraz?". Wreszcie nam się udało wygrać i uczyniliśmy to w całkiem niezłym stylu - dodaje.
Przełamanie śląskiej drużyny wisiało w powietrzu od pierwszego gwizdka sędziego. Bynajmniej nie z powodu finezyjnej gry zabrzan, ale biernej postawy białostoczan, którym w wyjazdowych potyczkach wyraźnie nie idzie. - W pierwszych fragmentach gry się badaliśmy. Jaga nie była skora do ataków, a my rozkręcaliśmy się z minuty na minutę - ocenia defensor zabrzańskiej drużyny.
Sztab szkoleniowy Górnika na mecz z zespołem z Podlasia zdecydował się na szereg zmian w wyjściowym zestawieniu drużyny. Przyniosło to efekty pod względem zarówno gry, jak i wyniku. - Każdy chce zwyciężać, a nam udało się to akurat w tym składzie. Ten mecz pokazał, jak ważni są dla nas zawodnicy rezerwowi. Chłopaki, którzy weszli na boisko z ławki naprawdę nam w tym meczu pomogli - przekonuje "Magic".
Górnik atakował od pierwszego gwizdka sędziego, ale dopiero w 84. minucie gry golkiper Jagiellonii skapitulował po raz pierwszy, po szczupaku Prejuce'a Nakoulmy. - Nie było w nas ani chwili zwątpienia. Wierzyliśmy, że jak będziemy konsekwentnie grać do końca, to te bramki w końcu padną. Mieliśmy mnóstwo stałych fragmentów, dośrodkowań, całe życie na boisku kręciło się wokół bramki Jagi. Dopięliśmy swego i to co czujemy trudno ubrać w słowa - uśmiecha się lewy obrońca Trójkolorowych.
Magiera miał udział przy drugim trafieniu dla Górnika w tym meczu. Po jego wyrzucie z autu wielbłąda popełnili Andrius Skerla wespół bramkarzem Tomaszem Ptakiem, a z bliska piłkę do bramki wepchnął Daniel Gołębiewski. - Piłka poszła po koźle, musnął ją Skerla, a bramkarz się zabiegł. Nie mogliśmy tego nie strzelić, a ta bramka pokazała różnicę, jaką na boisku prezentowaliśmy przez cały mecz - puentuje gracz drużyny 14-krotnych mistrzów Polski.