Kamil Kiereś: Na pewno się podniesiemy

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Piłkarze GKS-u Bełchatów w minioną niedzielę przeżyli deja vu i niemal dokładnie rok po pamiętnej porażce 2:3 z Cracovią przy Kałuży znów stali się uczestnikami horroru, który nie zakończył się dla nich happy endem.

W tym artykule dowiesz się o:

26 listopada 2010 roku Brunatni w meczu 15. kolejki minionego sezonie ekstraklasy wygrywali z Pasami w Krakowie 2:0 jeszcze w 86. minucie, by ostatecznie przegrać 2:3. Skrzydłowy GKS-u, Tomasz Wróbel dosadnie podsumował tamto spotkanie: - czuję, jak dziwka wydymana po jakimś gang bangu.

366 dni później scenariusz się powtórzył. Chociaż tym razem GKS nie prowadził w Krakowie, tylko remisował 1:1, to strata gola i punktów w ostatniej akcji meczu znów mocno uderzyła w bełchatowian. - Tym razem nie powiem nic takiego, bo nie jestem aż tak zdenerwowany - przyznał z uśmiechem i dystansem do swojej słynnej wypowiedzi Wróbel i dodał: - Drugi raz w kuriozalnych okolicznościach przegraliśmy przy Kałuży, ale trzeba pogratulować Cracovii, która potrafiła wykorzystać rzut wolny w ostatniej minucie. Możemy mieć pretensje tylko do siebie. Po wyrównaniu myślałem już, że to my zgarniemy komplet punktów, ale nie wykorzystaliśmy swoich sytuacji. Jadąc tutaj, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jesteśmy w nieciekawej sytuacji. Przegrywając w Krakowie, zmarnowaliśmy ostatnią wygraną z ŁKS-em Łódź. Powinniśmy wywieźć punkty z Krakowa.

Równie niepocieszony był Kamil Kosowski. - Przegraliśmy na własne życzenie. W przekroju całego meczu byliśmy lepsi od Cracovii, chociaż przed przerwą to Pasy wyprowadzały groźne kontry, po których powinny prowadzić wyżej. Kiedy wyrównaliśmy, złapaliśmy wiatr w żagle i powinniśmy zamknąć mecz "główką" Dawida Nowaka, ale piłka niestety trafiła tylko w słupek. Jestem pewien, że gdyby wtedy padł gol, Cracovia nie pozbierałaby się, ale zamiast tego odebraliśmy kolejną lekcję futbolu.

GALERIA: Cracovia - PGE GKS Bełchatów 2:1

Bohaterem GKS-u mógł zostać Łukasz Sapela, ale w ostatniej minucie gry zabrakło mu dosłownie centymetrów, by obronić strzał Vladimira Boljevicia z rzutu wolnego: - Takie uderzenie z 17 metrów ciężko obronić. Piłka poszła mi po paluszkach i wylądowała w siatce. Szkoda, bo mogłem zostać bohaterem...

Porażka poniesiona w takich okolicznościach może być dla bełchatowian jak cios obuchem w głowę, ale trener GKS-u, Kamil Kiereś wierzy w to, że zespół pokaże charakter: - Nie było to dla nas miłe popołudnie, bo przegraliśmy w ostatniej sekundzie. Zawiedliśmy siebie i kibiców. Gdybyśmy wykorzystali swoje sytuacje z drugiej połowy, wywieźlibyśmy z Krakowa punkty. Nie zamierzamy się poddawać. W ostatnim czasie zdobywaliśmy punkty w trudnych meczach, więc mam nadzieję, że to był tylko wypadek przy pracy i w dwóch ostatnich meczach to udowodnimy. W tamtym meczu sprzed roku uczestniczyłem jako drugi trener GKS-u. Cóż, to się w sporcie zdarza i na pewno się podniesiemy.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)