Wiśniewski wpisał się na listę strzelców w 49. minucie. Po jego strzale piłka odbiła się od nogi Marcina Budzińskiego, co zmyliło Wojciecha Kaczmarka, który nie zdążył zareagować na rykoszet. - Była to fartowna bramka, ale to jest nieważne. Liczy się to, że padł gol. W ogóle w tym sezonie mam szczęście do Krakowa, Wiśle też strzeliłem bramkę na jej stadionie. Przed meczem remis byłby niezły, ale po meczu jesteśmy zdenerwowani, bo można było ten wynik dowieźć - mówi Wiśniewski.
Pasy wyrównały w 88. minucie gry za sprawą Koena van der Biezena. Wiśniewski był już wtedy na ławce rezerwowych, bo w 73. minucie zastąpił go Paweł Nowak. - Zszedłem, bo byłem już zmęczony, bolała mnie też noga, a za mnie wszedł ktoś do pomocy w defensywie. Niestety, nie udało się utrzymać do końca prowadzenia. Po średnim dośrodkowaniu ktoś nie upilnował van der Biezena i nie zgarnęliśmy trzech punktów. Zremisowaliśmy mecz o sześć punktów, chociaż przy walce o utrzymanie każdy mecz będzie dla nas o sześć punktów. Gramy przecież z nożem na gardle - tłumaczy skrzydłowy Lechii.
Dla Wiśniewskiego Kraków jest w tym sezonie szczęśliwy, ale powrotu do rodzinnego miasta miło nie będzie wspominał Łukasz Surma. Pomocnik Lechii w pierwszej połowie zderzył się z Luką Vucko i nie po raz pierwszy w karierze miał rozcięty łuk brwiowy. - Może zabrakło nam koncentracji? Po objęciu prowadzenia nie powinniśmy oddać Cracovii inicjatywy. Nie potrafiliśmy się utrzymać przy piłce, a powinniśmy pogonić Cracovię po boisku - mówi Surma. Po remisie przy Kałuży 1 dystans trzech punktów między obiema drużynami został zachowany. - Cracovia jest już za nami, więc skupiam się na następnych meczach. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby utrzymała się i Cracovia, i Lechia, bo przecież jestem z Krakowa - zapewnia wychowanek krakowskiej Wisły.