Nie takie firmy jak Sandecja miały słabszy okres - rozmowa z Robertem Moskalem

Po rundzie jesiennej Sandecja Nowy Sącz znajduje się niespodziewanie blisko strefy spadkowej. Za taki wynik na półmetku rozgrywek zwolniono Mariusza Kurasa, zatrudniając na jego miejsce Roberta Moskala. Trener znany z wywalczenia w Nowym Sączu awansu do pierwszej ligi, z optymizmem zapatruje się na drugą rundę obecnego sezonu.

Michał Śmierciak: Przyszedł pan do Sandecji w trudnym momencie, zespół jest blisko strefy spadkowej, a dodatkowo zastał pan ubytki kadrowe. Nie boi się pan, że wiosna będzie nerwowa?

Robert Moskal: Runda wiosenna w pierwszej lidze zawsze jest trudniejsza od jesiennej. Taka jest już jej specyfika i zdaję sobie z tego sprawę. Zespoły będące w tabeli za nami, to dobre drużyny i do tego wzmacniające się. GKS Katowice, Wisła Płock, Olimpia Grudziądz, może poza Elblągiem, wszyscy będą ambitnie walczyć do końca. Patrząc na kadry tych zespołów, widać wzmocnienia i batalia o utrzymanie raczej będzie do samego końca. Miejmy nadzieję, że Sandecja nie będzie w niej uczestniczyć, spokojny byt mając zapewniony już wcześniej.

Prezes Andrzej Danek powiedział, że cel jaki panu wyznaczył to piąte miejsce na koniec sezonu. Uważa pan, że jest to realne i czy jest sens tak dokładnie określać zadanie?

- Mamy czternaście meczów, to dużo punktów do zdobycia. Taki cel został postawiony, dodatkowo zapisany w moim kontrakcie i trzeba do niego dążyć. Mam nadzieje, że będę oceniany za poprawę gry drużyny, tworzenie widowiska dla kibiców oraz szybkie zakończenie walki o utrzymanie. Grupa sprowadzonych piłkarzy daje gwarancję dobrej gry, pozostaje kwestia zgrania. Nie robi się tego jednak w dwa czy trzy miesiące, bo trwa to znacznie dłużej. Poprzednio, kiedy pracowałem w Nowym Sączu, pojawiły się pretensje, że wygrywamy ale nieładnie, zbyt mocno stawiamy na defensywę. Coś za coś, najpierw wynik, w tym ważna jest gra obronna, a później dobre widowisko. Jak na razie ofensywa szybko nam się zaczyna układać, dużo bramek strzelamy w sparingach i to rokuje dobre nadzieje.

Ostatnie sparingi zdają się definitywnie zmieniać panującą opinię. Trener stawiający na defensywę, a jednak sporo bramek strzelacie podczas przygotowań.

- Jestem tak postrzegany tylko w Nowym Sączu, co ciekawe po pół roku pracy. Trenowałem w innych miejscach i tam takich opinii nie słyszałem wcale. Jeśli mamy odpowiednich piłkarzy w ofensywie, to można na nią mocno stawiać, ale musi być rozwaga. Wtedy w Sandecji trzeba było w pół roku zrobić awans, a to był najlepszy sposób. Jakbym dłużej pracował, może byłby czas aby z przodu odpowiednio taktykę zmodyfikować. Jestem zazwyczaj nastawiony ofensywnie, byłem przecież napastnikiem, ale wiem też jak ważna jest dyscyplina taktyczna i tego zawsze pilnuję. Nad tym elementem mocno pracuję. Kiedy zawodnik wie co robić i jak się poruszać, to łatwiej jest się obronić oraz można lepiej zaatakować. Korzystniej prowadzić 1:0 i obronić wynik niż przegrywać 0:1 i go gonić. Takie podejście w pełni wydaje się racjonalne.

Po rundzie wiosennej odeszło kilku zawodników, sprowadzono sześciu nowych. Zastał pan po przyjściu takie decyzje czy sam w pełni decydował o ruchach transferowych?

- Na szczęście transfery przeprowadzamy wspólnie zarządem. Decyzje były moje i samych zawodników, ja powiedziałem kto chce to niech odejdzie i nie będę miał pretensji. Jeśli im u nas źle to niech odejdą, bo to najlepszy sposób. Inaczej było z Chmiestem i Eismannem, którym kończyły się kontrakty i trzeba było się zastanowić co zrobić. Ja nie potrzebowałem trzeciego zawodnika w ataku, bo Aleksander i Wiśniewski będą grać na szpicy i mają ważne kontrakty. Po co więc trzech zawodników na jedną pozycję, dziwna rywalizacja i później będą niezadowoleni, gdyż ciężko o miejsce w osiemnastce. Lepiej zrobić tak jak teraz. Eismann to nieco inny temat. Po konsultacjach dowiedziałem się, że to ulubieniec kibiców, ale patrzmy jaką ma skuteczność na boisku. Widać go, ale to nie wszystko, bo statystyka mówi co innego. Robię dużo statystyk, ponieważ czasem gołym okiem nie widać czegoś, a później trzeba wyciągnąć wnioski. Na przykład, że z lewej strony wpada więcej bramek niż z prawej, więc wiadomo na co trzeba zwrócić uwagę. Eismanna nie ma, lecz wzmacnialiśmy boki i jakość gry powinna się poprawić w drugiej linii.

Sprowadzeni przez pana piłkarze bardzo dobrze wypadli na testach wydolnościowych. Można się zatem nastawiać na szybka grę?

- Jeśli z kimś pracuje czy pracowałem to wiem czego można się po nim spodziewać. Mamy dużą grupę wydolnych zawodników, od nich wymagam dużo biegania i intensywności tego biegania. Wiem na co ich stać zatem nie powiedzą mi, że nie dają rady, gdyż mamy ich zbadanych i każdego monitorujemy. Makuch, Fechner, Niechciał, Kosiorowski, Gawęcki czy Majkowski są bardzo wydolnymi piłkarzami. Swoimi parametrami w tym aspekcie, mogliby rywalizować nawet w ligach zagranicznych. Fizycznie wyglądają bardzo dobrze.

Spośród młodych zawodników, do niedawna jedynie Szeliga i Szczepański wydawali się być blisko pierwszego składu. U pana młodzieży jest nieco więcej.

- Jak przychodziłem to faktycznie wyglądało, że Szeliga i tylko on, może rywalizować o miejsce w składzie. Nawet w pierwszej jedenastce, bo mamy przepis o młodzieżowcu. Chciałem młodego chłopaka do bramki dla większej możliwości manewru i jest Bieszczad, młody ale bardzo zdolny. Na plus również oceniam Szczepańskiego, Wilka oraz Zinyaka, choć on jest z nami na zasadzie nauki i robi postępy. Oni mocno stukają do osiemnastki, a nawet jedenastki w drużynie, dając większe pole manewru. Zmieniłem Wilkowi pozycję na środek pomocy, lepiej wygląda tam niż na boku obrony, gdzie jest duża rywalizacja. Chyba on sam wie, że tak będzie lepiej. Na przykład w meczu z Okocimskim rządził w środku z Trochimem i świetnie się zaprezentował.

W rundzie jesiennej żądłem Sandecji był Aleksander. Sądzi pan, że utrzyma swoją dobrą dyspozycję strzelecką również w rundzie wiosennej?

- Alek strzela w sparingach, mocno otworzył przygotowania, bo w pierwszych trzech meczach trafiał. Później oszczędzaliśmy go, bo miał problemy z Achillesem. Mało jest takich napastników mających dar, dzięki któremu dwa razy lepiej czują piłkę w szesnastce niż inni. To lis pola karnego i on posiada cechy, których nie da się nauczyć, trzeba się z nimi urodzić. Wiśniewski to inny typ, dobrze gra głowa, jest rozbiegany i ruchliwy. W zależności od meczu oraz przeciwnika będą używani, według swoich zalet. Siła ofensywna to też Janic i Burkhardt, bo oni będą mieli dużo zadań ofensywnych. Ustawiani będą prawie jak napastnicy i w nich będzie duży zakres gry z przodu. Dla mnie to prawie napastnicy, mają swoje braki jak każdy, ale zespołowi dają dużo. Uważam, że w środku pomocy dobrze się sprawdzą, chcę aby łączyli grę ofensywy i robią to dobrze. Prowadzimy statystykę, gdzie w punktacji kanadyjskiej są w czołówce.

Lukas Janic u trenera Kurasa głównie wchodził z ławki. To znaczy, że był niewykorzystany czy teraz eksplodował z formą?

- Trener Kuras miał swoją wizję, której nie chcę oceniać. Ja widzę, go jako ofensywnego zawodnika, nie na boku pomocy tylko na środku. Nie wiem z czego to wynikało, że tam właśnie był wystawiany. Może wynikało to z rywalizacji, być może także z kwestii zaufania lub jego braku, do niektórych zawodników. Ja widzę dla niego miejsce na boisku, potrafi na tej pozycji zagrać na wysokim poziomie, więc będzie walczył o grę w formacji ofensywnej. Mamy rywalizację, zobaczymy kto sobie wywalczy miejsce.

Bieszczad, Różalski i Zwoliński to bramkarze, których ma pan do dyspozycji. W ostatnim meczu ligowym zagrał Różalski, to on będzie numerem jeden?

- Różalskiego miałem do dyspozycji jeszcze w Kmicie Zabierzów, został wtedy nawet najlepszym bramkarzem pierwszej ligi. Rywalizacja jest potrzebna, wcześniej w Sandecji wygrywał ją najpierw Różalski, a później Kozioł. Uważam Różalskiego za bardzo dobrego bramkarza, gwarantującego solidny i równy poziom. Chciałbym aby do tego dodał czasem błysk geniuszu i wtedy broni rzeczy nieprawdopodobne. W bramce mamy konkurencję, bo jest też Zwoliński. Jak odchodziłem z Sandecji, był innym zawodnikiem, a teraz jest dużo lepszy i może rywalizować nawet o miejsce jedenastce. Na początku miał być u nas bramkarz młodzieżowiec, miało to dać więcej możliwości, w testach okazało się jednak, że mamy lepszego zawodnika u siebie.

W temacie bramkarzy pozostając, został pan mimowolnie wplątany w aferę z Markiem Koziołem.

- Jestem jego kibicem, teraz jest jego czas i myślę, że sprawdzi się na poziomie ekstraklasy. Wierze w to bardzo mocno. Szkoda jednak, że nie skorzystał z opcji testów w Dundee United. Co ciekawe w Lubinie na testach najpierw był Marek Kozioł, a następnie Radosław Cierzniak. Dundee zgłosili się po Kozioła, on zrezygnował, więc ściągnęli Cierzniaka. To oznacza, że Marek miałby tam szansę angażu. To inna liga, inne pieniądze dla zawodnika i Sandecji. Sportowo również jest to nieco inny świat. Całe zamieszanie to kwestia wyjazdu Marka z naszego obozu, tutaj bardziej chodzi o jego niedogadanie z zarządem i to miedzy nimi jest problem. Ja myślałem, że wszystko jest dogadane, ale teraz wierzę w szybkie wyjaśnienie tej sprawy.

Pojawiły się głosy w tej sprawie o problemie komunikacyjnym w Sandecji. Konkretnie chodzi o współpracę na linii trener - dyrektor sportowy. Nie macie tutaj problemu z zatarciem hierarchii?

- Dyrektorem sportowym Jano jest po treningu. Podczas zajęć czy meczu nie ma mowy aby ktoś inny rządził mi w drużynie, tylko ja jestem osobą wydającą polecenia. Z Jano znam się długi czas, w osobie dyrektora mam współpracownika, a nie ma między nami zwierzchników. Na przykład kwestia zawodników ze Słowacji. On świetnie zna rynek i działamy wspólnie, a korzyści są widoczne. Mam do niego dużą słabość, w mojej drużynie z czasów awansu robił niesamowicie pozytywną robotę. On doprowadził do tego, że wszystko dobrze funkcjonowało. Przecież ja zburzyłem pół Sandecji, podziękowaliśmy trzynastu chłopakom, dziesięciu przyprowadziłem i doszło trzech czy czterech z zewnątrz. Mógł być konflikt w szatni, a Jano pilnował, dbał o atmosferę i wywiązał się z tego świetnie. Nadal zresztą to robi, nie wiem zatem skąd są pewne głosy. Może nieco słabsza dyspozycja piłkarska w tamtej rundzie ma wpływ. Dostało się jemu, bo tak jest, że najwięcej dostaje się tym, którzy najwięcej znaczą. Kilka sparingów zagraliśmy bez straty bramki, to rola obrony, a w niej przecież gra Jano.

Nie żałuje pan rezygnacji z obozu? Pomijając już kwestie treningu, ale przecież zgrupowanie służy też odpowiedniej integracji zespołu przed sezonem.

- Typowa integracja, kiedy na obozie drużyna jest blisko, mogłaby mieć pozytywny efekt. Jednak patrząc na nowych zawodników, wydają się dobrze przyjęci przez zespół i chyba dobrze się czują. Wracając do wcześniejszego pytania o naszego kapitana, można by nawiązać, że ktoś tą dobrą atmosferę nadal robi. Co do obozu to warunki są zimowe, takie same byłyby w Gutowie, jak mamy w Nowym Sączu. Może poza elementem, który pan wymienił i relacjach towarzyskich, bo jednostki treningowe i tak przepracujemy w pełni. Jeśli miałbym zrobić maksymalne przygotowania w Gutowie, a później wiedzieć o problemie z pieniędzmi dla zawodników, wolę zrezygnować z obozu. Zaoszczędzimy na wyjeździe, a chłopaki dostaną to co im się należy. Po co mi zrealizowanie pełni planu przygotowań z dwoma obozami, skoro zawodnicy nie będą myśleć tylko o graniu, ale mieć w głowie możliwe problemy finansowe. Marzyłbym o twardych boiskach w ciepłych klimatach, bo dynamika na pierwszy mecz byłaby dużo większa. Jednak mamy takie warunki, więc trzeba z nich korzystać.

Specyfika sądeckiej piłki jest taka, że w Sandecji spogląda się na poczynania w Stróżach i odwrotnie. Dla pana ważna jest rywalizacja miedzy tymi klubami?

- My z trenerem Cecherzem znamy dłuższy czas, więc na kawie zawsze możemy się spotkać. Jednak taki element rywalizacji podnosi poziom sportowy zarówno nasz, jak i Kolejarza. To jest pierwsza runda, kiedy Kolejarz jest nad Sandecja, ma przewagę w lidze. Bierze się to pewnie z faktu, że przed sezonem te drużyny miały zupełnie inne cele i aspiracje. W Nowym Sączu presja była ze trzy razy większa, nie wszyscy sobie poradzili, a Kolejarz grał o spokojny byt. Trener dostał dobrych piłkarzy i spokojnie pokazali swoje umiejętności. W Sandecji mówiło się o awansie, po wcześniejszych nieudanych próbach, ale poczekajmy jak zakończy się rywalizacja sądeckich klubów.

Ekstraklasa. Jest jeszcze sens o tym mówić głośno w najbliższych latach wiedząc, jak wygląda sytuacja finansowa oraz infrastrukturalna w Sandecji?

- Wypaliła się pewna formuła. Sandecja dwa razy była blisko awansu, apetyty się wyostrzyły, a na zasadzie optymizmu myślano o ekstraklasie. Poczekajmy, ochłońmy trochę, tak pewnie będzie lepiej. Dajmy jednak przykład Podbeskidzia Bielsko-Biała, które kilka lat się biło o awans. Co sezon zmieniano np. dwa ogniwa w drużynie, wzmacniano się rozważnie i powoli. Ale jest też kwestia sportowa, na dzień dzisiejszy może nikt nie mówi głośno o awansie, bo tak ułożona jest tabela. Jednak strona sportowa to inna sprawa, Polonia Bytom miała przecież awans nie mając odpowiedniej infrastruktury. Grupa dobrych piłkarzy się zebrała i zrobiła awans, a to może pociągnąć ludzi przychylnych klubowi i zachęcić do współpracy. Jakoś powinno się to wtedy poukładać, ale na razie patrzmy na rundę, nie takie firmy jak Sandecja miały słabszy okres.

Źródło artykułu: