Mało efektownie i jeszcze mniej efektywnie. Tak wyglądała drużyna Zawiszy Bydgoszcz podczas meczu z Ruchem Radzionków. Co prawda podopieczni trenera Janusza Kubota długimi fragmentami byli na boisku stroną dyktującą warunki gry, ale niewiele z tego wynikało. Bydgoszczanie byli bowiem bardzo nieskuteczni w ofensywie i zupełnie bezradni w formacji obronnej.
Prym pod tym względem wiedli Michał Ilków-Gołąb i Marcin Drzymont, którzy należeli do najsłabszych punktów bydgoskiej defensywy. - Popełniłem dwa błędy przy dwóch pierwszych bramkach dla Ruchu. Mogłem w tej sytuacji zachować się lepiej, ale co tu dużo mówić. Takie jest życie sportowca, że raz się wygrywa, raz się przegrywa. W piłce wygrywa nie ten, co błędów nie popełnia, a ten kto umie wykorzystać błędy rywala - przekonuje doświadczony defensor Zawiszy.
- Posiadanie piłki zdecydowanie wskazuje na nas, ale nie przełożyło się ono na sytuacje bramkowe. My swoich okazji mieliśmy niewiele, a Ruch ile razy wyszedł z piłką na naszą połowę, to śmierdziało bramką. Radzionkowianie wyprowadzali zabójcze kontry, z którymi nie potrafiliśmy sobie poradzić - dodaje Drzymont.
Wiele ożywienia w szeregi ofensywne Zawiszy wniosło kontaktowe trafienie Vahana Gevorgyana, na kwadrans przed zakończeniem spotkania. - Złapaliśmy po tej bramce trochę wiatru w żagle i postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Wiedzieliśmy, że remis jest w naszym zasięgu, ale Ruch umiejętnie to wykorzystał. Poszedł z kolejną kontrą, strzelił trzecią bramkę, a kiedy my robiliśmy jeszcze ostatnie podrygi, to dołożyli czwartą i było po meczu - bezradnie rozkłada ręce defensor bydgoszczan.
Ruch skarcił Zawiszę już w 73 sekundzie spotkania, kiedy do siatki trafił Idrissa Cisse. Zawodnicy beniaminka nie zdążyli nawet dotknąć futbolówki. - Kiedy dostaje się takiego "dzwona" na początku meczu, to nie jest to sytuacja komfortowa. Tym bardziej, kiedy gra się na terenie rywala. To potem znalazło odzwierciedlenie na wyniku, bo nasz plan na to spotkanie z miejsca legł w gruzach i musieliśmy grać atakiem pozycyjnym, co było wodą na młyn dla kontrataków Ruchu - przyznaje obrońca beniaminka zaplecza T-Mobile Ekstraklasy.
Inauguracji rundy wiosennej zespół wicelidera tabeli I ligi nie może zaliczyć do udanych. W oczy rzuca się przede wszystkim fatalny bilans defensywy bydgoskiej drużyny. - Kiedy w dwóch meczach traci się siedem bramek, to nie da się ukryć, że organizacji w obronie ewidentnie brakuje. Jeżeli można kogoś winić za ten stan rzeczy, to tylko obrońców, bo nie przystoi, żeby drużyna z tak doświadczonymi zawodnikami w tej formacji traciła takie głupie bramki. To jest paranoja i krew mnie zalewa, kiedy na to patrzę. Tym bardziej, że grając w obu tych spotkaniach muszę wziąć to na siebie - kiwa głową Drzymont.
- Po to podpisałem kontrakt w Bydgoszczy, żeby jak najszybciej wrócić do T-Mobile Ekstraklasy. Myślę, że nawet po takim początku rundy wiosennej nie pozostajemy bez szans na awans, a taki zimny prysznic, jak ten w Radzionkowie może podziałać na naszą korzyść. Może w końcu dostaniemy kopa w d..., weźmiemy się za mordy i w końcu zaczniemy grać na miarę swoich możliwości - wyrokuje doświadczony gracz Zawiszy.