Cieszy zwycięstwo, cieszą trzy punkty - rozmowa z Jaromirem Wieprzęciem, obrońcą Stali Stalowa Wola

O pechu może mówić obrońca Stali Stalowa Wola Jaromir Wieprzęć. W pojedynku z Motorem Lublin piłkarz Stali miał trzy okazje do zdobycia gola, lecz nie wykorzystał ani jednej. Spotkanie z Motorem wywoływało ogrom emocji nie tylko wśród kibiców, ale i piłkarzy. Po jednym ze starć Wieprzęć wdał się nawet w przepychanki z graczami z Lublina

Artur Długosz: Jak oceni pan to spotkanie?

Jaromir Wieprzęć: To było ciężkie spotkanie. Spodziewaliśmy się tego, że Motor postawi nam dość wysoko poprzeczkę. Przegrali bodajże 8 czy 9 ostatnich pojedynków. Poza tym to był mecz bardzo ważny dla kibiców. Zdawaliśmy sobie też z tego sprawę. Cieszy zwycięstwo, cieszą trzy punkty przy nie najgorszej grze. Uważam, że rozkręcamy się z meczu na mecz i nasza gry wygląda lepiej niż w pierwszym pojedynku z Odrą Opole.

Przy pierwszej bramce miał pan chyba pecha, że piłka nie wpadła po pana strzale.

- Dokładnie to ja powinienem to trafić. Bramkarz Motoru wypluł piłkę i ja ją próbowałem dobijać, lecz na drodze strzału stanął zawodnik z Lublina. Na szczęście piłka obiła się tak, że mogłem ją spokojnie odegrać do Abela Salami i Abel na pusta bramkę z metra już musiał to trafić.

Miał pan także inne sytuacje do strzelenia bramki.

- Prawda. Miałem swoje okazje w tym spotkaniu. W pierwszej połowie uderzyłem bardzo mocno i piłka minęła minimalnie spojenie słupka z poprzeczką. Ten strzał na pewno mógł się podobać. Szkoda, że piłka nie poleciała w światło bramki. W drugiej połowie też miałem dobrą sytuację, ale chyba brakło już sił, bo była to już chyba 91. minuta. Zamiast podawać, to uderzyłem i znów nie wpadło do bramki. Najważniejsze jednak, że zdobyliśmy komplet oczek.

Jak współpracowało się panu w obronie z Adrianem Bartkowiakiem? To był jego debiut w tej formacji i dopiero drugi mecz w barwach Stali.

- W Poznaniu grał jako defensywny pomocnik, a tutaj już jako stoper za Jacka Maciorowskiego. Wynik mówi sam za siebie, więc grę każdego zawodnika należy oceniać pozytywnie.

Jakie nastawienie panuje w drużynie przed meczem w Kielcach z Koroną?

- Mamy na razie sześć punktów, a Korona dopiero zaczyna tą batalię w pierwszej lidze. Na pewno mecz również nie będzie należał do łatwych. Rywal jest niezwykle wymagający. Mamy jednak ten komfort, że dwa mecze już wygraliśmy i możemy jechać na spokojnie walczyć o kolejną zdobycz punktową. Zobaczymy jak to się wszystko tam już ułoży.

Na razie jesteście regularni. W każdym meczu wynik 2:1.

- No zgadza się. Jest jedno ale. Ten wynik na wyjeździe z Wartą, gdzie przegraliśmy, nas na pewno nie satysfakcjonuje. Tam byliśmy drużyną lepszą, mieliśmy więcej klarownych sytuacji, ale nie umieliśmy tego wykorzystać. To jest niestety piłka. Raz się ma kilka sytuacji i się ich nie wykorzystuje, a raz się ma jedną, którą się ją wykorzysta i zwycięża w meczu.

Na razie potwierdzacie, że jesteście drużyną własnego boiska.

- Miejmy nadzieję, że w końcu się to zmieni i nie będziemy drużyną własnego boiska i będziemy zdobywać również punkty na obcych terenach. Same punkty zdobyte na własnym boisku nie dadzą nam spokojnej gry i utrzymania się w tej lidze. Trzeba poprawić grę w meczach wyjazdowych i wszystko będzie dobrze.

Liczycie, że ta poprawa będzie już w sobotę w Kielcach?

- Miejmy nadzieję.

A co zrobić, żeby z Kielc wywieźć jakieś punkty? Jak należy zagrać?

- To na pewno trener wie jak zagrać. Zapewne przekaże nam cenne uwagi i wskazówki, co mamy zrobić, żeby wygrać. Na pewno trzeba będzie walczyć i włożyć dużo zdrowia, żeby móc myśleć o jakiś punktach w Kielcach. Jeśli się nie uda, a będzie widać w naszych szeregach walkę, to uważam, że nikt nie będzie miał nam za złe, że przegraliśmy. Korona to przecież kandydat do awansu. Wiemy jednak, że ta liga jest dziwna i każdy może wygrać z każdym.

Komentarze (0)