Nie ominą nas problemy z licencją - II część rozmowy z Robertem Kasperczykiem, trenerem Podbeskidzia Bielsko-Biała

W drugiej części rozmowy z portalem SportoweFakty.pl trener Podbeskidzia Bielsko-Biała Robert Kasperczyk analizuje ostatnie występy drużyny w lidze oraz sytuację kadrową. Szkoleniowiec rysuje także scenariusz na najbliższą i trochę odleglejszą przyszłość.

Paweł Sala: Z ostatnich dwóch wyjazdowych spotkań zapisaliście na swoim koncie cztery punkty. Jednak chyba ten remis w Chorzowie był szczególnie budujący dla drużyny, która pokazała, że w starciu z faworyzowanym zespołem potrafi podnieść się z kolan.

Robert Kasperczyk: Oglądałem cały mecz Ruchu z Wisłą i myślę, że niczym nie ustępowaliśmy Wiśle. Krakowianie byli czasami zamknięci w tyglu i bezradni. W drugiej połowie już tam coś próbowaliśmy robić. Bramki straciliśmy po stałych fragmentach gry, ale Ruch dopóki nie strzelił nam gola też nie był w stanie nam poważniej zagrozić. Morale moich chłopaków poszło niesamowicie do góry po tej drugiej odsłonie. Jak było 2:0 to już pojawiały się czarne scenariusze. My wiedzieliśmy, że graliśmy z Koroną, Legią i musimy mierzyć siły na zamiary. Wiadomo, gdzieś tam podświadomie w psychice chłopców to przeszkadzało. Natomiast druga połowa z 0:2 na 1:2 i w końcu na 2:2 to było coś pięknego. I efekt tego było widać w Gdańsku. Nastawienie zawodników było bardziej ofensywne. Głowa lepiej pracowała. Oczywiście jeszcze robiliśmy błędy z tyłu, ale zdecydowanie lepiej to wyglądało niż w meczu z Legią czy w Kielcach, gdzie nie poznawałem swojego zespołu.

Korona Kielce wydaje się zespołem w tym sezonie nieco podobnym do was. Nie mają wielkich gwiazd, a za to trenera, który tak jak Pan dopiero rozpoczyna pracę z zespołami na najwyższym szczeblu rozgrywkowym.

- Porównanie obu drużyn wydaje mi się nie do końca prawdziwe. Korona od wielu sezonów gra w tej ekstraklasie, długo w niej była. My jesteśmy czystym kopciuszkiem, taka jest prawda. Sylwek Patejuk, Sławek Cienciała, Seba Ziajka, Piotrek Koman czy Tomek Górkiewicz, już nie mówię o Słowakach, to są zawodnicy, którzy debiutują. Ja sobie nie przypominam, żeby w Koronie pierwsza wyjściowa jedenastka miała debiutantów w składzie. Absolutnie nie. Mają zawodników ogranych w ekstraklasie, mistrzów Polski jak Vuković. Natomiast widać olbrzymią różnicę, tutaj widać rękę trenera, w grze zespołu. To jest niemal ten sam team co przed rokiem, troszkę tylko korekt było w Koronie. Również sytuacja materialna też trochę inna. Mówiło się, że będzie trochę słabiej, że będzie walka o utrzymanie, a tu okazało się, że przy dobrym trenerze, motywatorze, szkoleniowcu, który wszczepił niesamowitą agresywność, wygląda to inaczej. Dla nas spotkanie w Kielcach było chyba jedynym w rundzie wiosennej, które przegraliśmy zasłużenie. Nie był to nasz dzień. Cieszyłem się, że do przerwy jest tylko 2:0 dla Korony. Autentycznie. Tutaj ogromny szacunek dla trenera Leszka Ojrzyńskiego.

Poniedziałkowe 3:0 Korony z Polonią Warszawa robi wrażenie.

- Masakra. W ogóle mecz w pierwszej połowie bardzo dobry z obu stron. Natomiast te piętnaście minut kiedy padły bramki - zabójcze. Wiedziałem, że Korona już nie wypuści tego wyniku. Duży szacunek dla nich.

Do utrzymania w ekstraklasie jesteście już bardzo blisko. W przyszłym sezonie będzie się to wiązało z pewnością z ponownymi problemami licencyjnymi. Niepokoi Pana przedłużająca się sytuacja z budową nowego stadionu?

- To jest prawda, to nas nie ominie. Powiem tak: jestem bardzo dobrej myśli. Pracowałem w różnych miejscach i widząc, jakie zaangażowanie mają władze miasta na czele z prezydentem jeśli chodzi o piłkę - przecież to jest nasza wizytówka miasta, regionu - to jestem zbudowany. Widzę, że coś się zaczęło dziać dobrego. Ze słuchów, jakie do mnie dochodzą, jeszcze nieoficjalne, dowiaduję się, że wszystko jest na dobrej drodze. Można było już wcześniej, z tego co wiem załatwić wiele spraw od strony formalnej. Nie wracajmy jednak już do przeszłości. Jestem przekonany, że jeszcze wiosną będzie wbita łopata i piękny stadion w Bielsku-Białej zacznie być budowany. Takie mam informacje. Oby one były prawdziwe. Nie wyobrażam sobie, aby nasi kibice jeździli oglądać nas 50, 100 kilometrów od miejsca zamieszkania.

Spojrzyjmy jeszcze na skład Podbeskidzia. Patejuk, Demjan, Ziajka to w tej chwili takie pewne punkty w Pana drużynie. Nowym zawodnikom, jak choćby Ivan Curić będzie bardzo trudno przebić się do składu.

- Powiem tak: skrzynkę mailową w okienku transferowym miałem zapchaną fantastycznymi propozycjami ściągnięcia zawodników będących reprezentantami Słowenii, Nigerii itd. Jednak jeżeli menedżer zaczyna rozmowy od sumy 10 tys. euro, to proszę mi wierzyć, na nasze warunki są to kwoty nie do przyjęcia. Nie jesteśmy krezusem, nie jest to tajemnicą. Mówiąc brzydko, ściągnęliśmy takich piłkarzy, na jakich było nas stać. Koniec. My nie szalejemy, nie chcemy się zadłużać. Wolimy mieć mniej, ale mieć. Wtedy łatwiej się pracuje. Natomiast można było ściągnąć dwóch zawodników, którzy robiliby kominy płacowe. Ale gwarantuje, że po kilku miesiącach na kontach nie byłoby już pensji. Byłaby atmosfera, którą pamiętam z Ostrowca. To jest koszmar, gdy zawodnicy nie myślą w ogóle o tym, co mają zrobić na zajęciach, ale o tym, czy na koncie się zgadza, czy dzieci mają co jeść. Ja to przeżyłem. Nie szalejemy, ściągnęliśmy takich graczy, na jakich nasze skromne możliwości nam pozwalają. Ale myślę, że tak jak w przypadków poprzednich transferów z I ligi, większość tych zawodników to byli tacy, którzy nie grali w swoich klubach, albo mieli przerwy spowodowane kontuzjami, zerwaniem wcześniej kontraktów. Biorąc pod uwagę fakt, że na Roberta Demjana i Mateja Nathera wcześniej długo czekaliśmy, to teraz czas pracuje dla tych chłopaków. Jesteśmy cierpliwi.

Tym bardziej czas działa na korzyść graczy z Izraela, którzy potrzebują go na aklimatyzację.

- Przygotowanie dla Liada Elmaleacha i Lirana Cohena przy -15 stopniach Celcjusza to coś nowego, wystarczyło zobaczyć ich miny. Liad fotografował śnieżycę w Gutowie Małym na naszym obozie, bo nigdy niczego takiego nie widział. Mecze w Kielcach i Chorzowie mogą pokazać takim zawodnikom, co to jest polska ekstraklasa. Że jest agresywność, pressing, bardzo mało miejsca do gry. Oni są przyzwyczajeni do tego, że przyjmą sobie piłkę, porozglądają i zagrają "z klepki". U nas nie ma na to miejsca. Liran rozumie już o co chodzi, natomiast Liad musi jeszcze poczekać.

Wracając do Krakowa, a właściwie do zawodnika, który stamtąd przyszedł do Podbeskidzia, mam na myśli Darka Kołodzieja. To smutna historia, że właśnie ten sympatyczny, ograny zawodnik, który zmagał się z kontuzjami, ale bardzo chciał wrócić na boisko, zostaje zdyskwalifikowany i otrzymuje tak surową karę. Od razu nasuwa się na myśl casus Łukasza Piszczka.

- Żal mi Darka z wielu powodów. Może nie był to zawodnik, od którego zaczynaliśmy ustalanie składu, choć trzeba pamiętać, że umiejętności Darka są niepodważalne. Proszę mi wierzyć, zawsze go chciałem mieć. Jeśli nie w jedenastce, to w osiemnastce. Wiedziałem, że jak on wejdzie na boisko to zrobi mi taką przewagę, że będzie spore zagrożenie pod bramką rywali. Szczególnie w końcówce spotkań, gdy wykonuje się więcej stałych fragmentów gry, bo rywal jest podmęczony. Naprawdę można było go wykorzystać. Nie znam szczegółów tego, co działo się w Podbeskidziu. Wiem, że była kara odjęcia sześciu punktów. To było dawno temu. Nałożyły się wcześniejsze sprawy i niestety... Wydział Dyscypliny PZPN nie patrzy, jaki jest udział poszczególnych zawodników, czy mieli więcej, czy mniej do powiedzenia. To ciężko zrozumieć człowiekowi, który nigdy nie siedział w szatni. Był najmłodszym wówczas zawodnikiem, a został zdecydowanie zbyt surowo ukarany.

Negocjacje odnośnie nowego kontraktu z Podbeskidziem były trudne?

- Nie, bo widać było z obu stron wolę przedłużenia współpracy. Ja czułem się doceniony. Pewne warunki, które postawiłem, może od razu nie były spełnione, ale w większości tak. Mogę powiedzieć szczerze, że dostałem podwyżkę. Wiadomo, że to pierwszy raz, pierwszy rok. Nikt nie chciał szaleć. Teraz może być już tylko i wyłącznie lepiej. Żeby nie powiedzieć zdecydowanie lepiej. Wiadomo, że drugi rok dla beniaminka jest trudniejszy, ale jesteśmy mądrzejsi o ten pierwszy. Jestem przekonany, że przy delikatnych wzmocnieniach latem nie będziemy kopciuchem tylko czarnym koniem kolejny raz. Nikt na nas nie stawiał, to trzeba powiedzieć.
A zatem europejskie puchary w przyszłym roku są w jakiejś mierze realne?

- Nie szalejmy, pomalutku. Liczę na to, że dobra postawa tych chłopaków, drużyny, coraz szerszy rozwój, rozgłos po kraju o nas, fajne komentarze w mediach, o których się słyszy, przyciągną jeszcze jakiegoś sponsora. Przy tym budżecie, który mamy, jedna dobra firma może nam pozwolić się bić. Natomiast musimy sobie na niego zasłużyć. Jeszcze jest siedem kolejek, jeszcze musimy coś ugrać.

Taki scenariusz: dwa-trzy lata w ekstraklasie na równym poziomie, wybudowanie stadionu z prawdziwego zdarzenia, a potem walka o europejskie puchary Panu odpowiadałby?

- To jest moim marzeniem, prowadzić Podbeskidzie na pięknym stadionie w europejskich pucharach, poprzez zajęcie miejsca gwarantującego puchary w lidze lub w Pucharze Polski. Wolelibyśmy oczywiście w lidze, ale Puchar Polski również jest ważny. Byliśmy przecież piętnaście minut od finału tego pucharu. Przegraliśmy mecz z Lechem Poznań trochę na własne życzenie. Nie szalejemy, chodzimy po ziemi, myślimy perspektywicznie. Już było widać po wejściu do ekstraklasy, że średnia wieku została troszeczkę obniżona. W tym kierunku idziemy.

ZOBACZ TAKŻE: Daleko mi do pokolenia Lenczyka - I część rozmowy z Robertem Kasperczykiem, trenerem Podbeskidzia Bielsko-Biała

Źródło artykułu: