Boenisch: Mój cel? Zagrać w pierwszym składzie w każdym meczu Polski na EURO!

Sebastian Boenisch przygotowuje się z kadrą Franciszka Smudy do EURO 2012. W mediach nie brakuje głosów, że obrońca Werderu Brema jest głównym kandydatem do "odstrzału" - nieznalezienia się w ścisłej 23-osobowej grupie reprezentantów, którzy wezmą udział w mistrzostwach Europy.

Gdy Franciszek Smuda wysłał powołanie Sebastianowi Boenischowi, nie brakowało krytycznych opinii. Kibice i eksperci uważają, że zawodnik Werderu Brema po licznych kontuzjach jest daleki od optymalnej formy i nie poradzi sobie na tak ważnej imprezie jak EURO 2012. Panuje przekonanie, że, mimo iż Boenisch jest jednym z ulubieńców "Franza", nie ma szans na wygranie rywalizacji z Jakubem Wawrzyniakiem na lewej stronie defensywy.

25-latek nie ma wątpliwości, że znajdzie się w ścisłej kadrze Polski na mistrzostwa Europy. - Przede mną wciąż mecze kontrolne, w których będę mógł nabrać rytmu meczowego. Moim celem jest znaleźć się w każdym meczu reprezentacji na EURO w podstawowym składzie. Podczas przygotowań zrobię wszystko, aby tak się stało - zapowiada ambitnie Boenisch.

Były młodzieżowy reprezentant Niemiec twardo stąpa po ziemi i zdaje sobie sprawę, że wyjście biało-czerwonych z grupy nie będzie łatwe. - Dla nas najistotniejsze jest, by pierwszy mecz z Grecją zakończyć udanie. Nasza grupa jest najbardziej wyrównana ze wszystkich, jeśli uda nam się z niej wyjść, będzie to ogromny sukces. O ile w ćwierćfinale trafi nam się nie najtrudniejszy przeciwnik, możemy przejść nawet dalej. A potem kto wie, czy nie będziemy w stanie pokonać faworyta, takiego jak Niemcy czy Hiszpania - marzy boczny obrońca.

We wspomnianym pojedynku z Grecją Boenisch być może stanie naprzeciwko swojego klubowego kolegi, Sokratisa Papastathopoulosa. - Często się przekomarzaliśmy i zakładaliśmy, kto zwycięży - przyznaje Polak.

Boenisch uważa, że w realizacji celów kadrze Smudy mogą pomóc kibice. - Fani w Polsce są szaleni w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Kiedy oklaskuje cię 58 500 biało-czerwonych sympatyków - oh, to trzeba po prostu przeżyć - kończy.

Źródło artykułu: